Szanowny czytelniku, 25 maja 2018 roku weszło w życie Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies. Po rozwinięciu szczegółów znajdziesz pełny zakres informacji na ten temat. Odsyłamy także do Polityki Prywatności.
Rozwiń szczegóły
Zwiń szczegóły
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowych lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych, w tym na profilowanie i w celach analitycznych przez RADIO ELKA Sp. z o.o., Agencję Reklamową EL Sp. z o.o. oraz Zaufanych Partnerów.

Administratorzy danych / Podmioty którym powierzenie przetwarzania powierzono
  • Radio Elka Sp. z o.o. z siedzibą w Lesznie przy ul. Sienkiewicza 30a, 64-100 Leszno, wpisaną do rejestru przedsiębiorców prowadzonego przez Sąd Rejonowy w Poznaniu XXII Wydział Gospodarczy Krajowego Rejestru Sądowego pod numerem KRS: 0000235295
  • Agencja Reklamowa EL Sp. z o.o. z siedzibą w Lesznie przy ul. Sienkiewicza 30a, 64-100 Leszno, wpisaną do rejestru przedsiębiorców prowadzonego przez Sąd Rejonowy w Poznaniu XXII Wydział Gospodarczy Krajowego Rejestru Sądowego pod numerem KRS: 0000245793
  • Zaufani Partnerzy - lista tutaj

Cele przetwarzania danych
  • marketing, w tym profilowanie i cele analityczne
  • świadczenie usług drogą elektroniczną
  • dopasowanie treści stron internetowych do preferencji i zainteresowań
  • wykrywanie botów i nadużyć w usługach
  • pomiary statystyczne i udoskonalenie usług (cele analityczne)

Podstawy prawne przetwarzania danych
  • marketing, w tym profilowanie oraz cele analityczne - zgoda
  • świadczenie usług drogą elektroniczną - niezbędność danych do świadczenia usługi
  • pozostałe cele - uzasadniony interes administratora danych

Odbiorcy danych
Podmioty przetwarzające dane na zlecenie administratora danych, w tym Zaufani Partnerzy, agencje marketingowe oraz podmioty uprawnione do uzyskania danych na podstawie obowiązującego prawa.

Prawa osoby, której dane dotyczą
Przysługują Ci następujące prawa w związku z przetwarzaniem Twoich danych osobowych:
  • prawo dostępu do Twoich danych, w tym uzyskania kopii danych,
  • prawo żądania sprostowania danych,
  • prawo do usunięcia danych (w określonych sytuacjach),
  • prawo wniesienia skargi do organu nadzorczego zajmującego się ochroną danych osobowych,
  • prawo do ograniczenia przetwarzania danych.
W zakresie w jakim Twoje dane są przetwarzane na podstawie zgody lub w ramach świadczonej usługi (dane są niezbędne w celu świadczenia usługi) możesz dodatkowo skorzystać z poniższych praw:
  • prawo do wycofania zgody w zakresie w jakim są przetwarzane na tej podstawie. Wycofanie zgody nie ma wpływu na zgodność z prawem przetwarzania, którego dokonano na podstawie zgody przed jej wycofaniem.
  • prawo do przenoszenia danych osobowych, tj. do otrzymania od administratora Twoich danych osobowych, w ustrukturyzowanym, powszechnie używanym formacie nadającym się do odczytu maszynowego.
W celu skorzystania z powyższych praw Radio Elka Sp. z o.o. udostępnia następujący kanały komunikacji:
  • forma pisemna
    Radio Elka, ul. Sienkiewicza 30a, 64-100 Leszno

Informacje dodatkowe
Więcej o zasadach przetwarzania danych w "Polityce prywatności" - tutaj
Później
ZGADZAM SIĘ
 
Wiadomości
Sport
Nie przegap
Nowe Galerie Foto
Ładowanie galerii zdjęć...
więcej...
1
Czerwca 2025
Niedziela
Imieniny obchodzą:
Alfons, Bernard,
Jakub, Konrad

DZIEŃ DZIECKA
Do końca roku 213 dni.
Start

Elżbieta i Waldemar Ciesiółkowie z córką Anną

Elżbieta i Waldemar Ciesiółkowie z córką Anną

Maciej Januszkiewicz / dalej MJ /: Na dzisiejszy obiad przygotowaliśmy: Carpaccio z piersi kaczki podana na smażonych kapardach z oliwą truflową, smażoną polędwicę wołową na tarcie z grillowych warzyw w sosie balsamicznym, panna Cotta - delikatny pudding z ciepłym sosem owocowym i wino - Badgers Creek Shinoz Cabernet 2001. Myślę, że będzie to po państwa myśli?

W: Na pewno. Sam często tutaj przychodzę, więc myślę, że będę bardzo zadowolony.

P: Jak samopoczucie?

W: Bardzo dobre. Ostatnio dużo podróżowaliśmy, a teraz odpoczywamy.

P: Byliście całą rodziną na Kubie?

W: Nie wszyscy. Córka została w kraju. Studiuje i nie może opuszczać zajęć. Byłem więc tylko z małżonką, Szkoda, że w tym czasie Fidel złamał nogę.

P: Dodatkowe wrażenia?

W: Ale to nie przez nas.

Elżbieta Ciesiółka / dalej E /: O tym, że złamał nogę dowiedzieliśmy się z sms -ów, które przychodziły do nas z Polski. Pytano nas, co zrobiliście Fidelowi, że się przewrócił! Mąż niedawno zgolił wąsa. Żartowano więc, że jak Fidel zobaczył Waldka bez wąsa, to z wrażenia złamał nogę.

P: Właśnie. Zauważyłam, że jakoś inaczej pan wygląda. Ostatnio widziałam pana dwa, trzy miesiące temu i ten wąs bardzo rzucał się w oczy.

W: Dodam, że był to dziewiczy wąs, od urodzenia...!? No, może nie od urodzenia, ale od 15, 16 roku życia go nie goliłem.

P: Był więc tylko przycinany?

W: Tak, przycinany, nie golony. Przyszedł jednak dzień, kiedy stwierdziliśmy z żoną, że czas zgolić wąsa. Pretekstem i usprawiedliwieniem był wyjazd na wypoczynek. Zdecydowaliśmy, że zgolę go w momencie wyjazdu. W tym czasie twarz się opali i nic nie będzie widać. Ale nie! Widać!

Ania Ciesiółka / dalej A /: Cały czas namawiałam tatę, ale wypierał się twierdząc, że to dziewiczy... itp. Dojrzał jednak, a ja się z tego bardzo cieszę. Co prawda, jak przyjechałam po rodziców na lotnisko, to taty nie poznałam.

W: Wychodzę z lotniska, widzę córkę, ale idę dalej. Idę i po chwili słyszę śmiech, jakiego jeszcze na jej ustach nie słyszałem.

P: Był to na pewno szczery, radosny uśmiech.

W: Myślę, że tak.

A: Było to dla mnie zaskoczenie, bo mama nie zdradziła się chociaż byłam przez cały tydzień z mamą w kontakcie, dlatego byłam w szoku. Był zresztą podobny do mojego kolegi, który też był uczestnikiem wycieczki.

E: Ania mogła być zaskoczona, bo normalnie nie mam przed nią tajemnic i na co dzień przekazuję jej wszelkie informacje. Musiałam się więc mocno pilnować, że się nie zdradzić, że tata nie ma już wąsa.

P: Myśl o zgoleniu wąsa była decyzją chwili?

E: To był długi proces. Wiele osób go namawiało. Córka namawiała, ja go namawiałam, nasi przyjaciele. Zasadniczym argumentem było stwierdzenie, że wąs jest już niemodny, że wąs postarza. Na dodatek kilku znajomych pozbyło się owłosienia nad górną wargą i wyglądali znacznie lepiej, ba znacznie młodziej, dlatego postanowiliśmy naszego tatę i męża odmłodzić.

P: Jakie były komentarze w pracy?

W: Wchodzę do sekretariatu, a dziewczyny patrzą na mnie zaskoczone i nie wiedza co powiedzieć. Wreszcie odezwałem się - patrzycie na mnie no i co, wąsa nie mam. Ach, rzeczywiście - odrzekły. Tak jest. Patrzy człowiek na drugiego i nie może wpaść na to, że coś jest nie tak.

P: Mówią, że jak się zmienia zewnętrzny wygląd człowieka, to dochodzi również do zmian w jego życiu. Czy nastąpiły takie zmiany?

W: Nie, nie. Pierwszym naszym znajomym, któremu zgolono na wakacjach wąsa był pan Wein. To się stało po nim.

P: Pozostali panowie w Lesznie pewnie też poddadzą się temu zabiegowi.

W: Nie można wszystkiego naśladować. Są ludzie, którzy po zmianach czują się dobrze. Ja w tej chwili jestem zadowolony. Przez pierwszy tydzień czegoś mi brakowało. Nosiłem swojego wąsa w podświadomości. Dzisiaj jest OK. Nie rozmawiajmy więc o wąsach, bo ich nie ma.

P: Czy interesują państwa zmiany w szeroko pojętej modzie, a dotyczącej nie tylko strojów, ale także zmiany dekoracji wnętrza domu, firmy, zmiany samochodów?

E: Jeśli chodzi o samochody to na pewno jesteśmy w czołówce. Wynika to z profesji męża. Jakimi samochodami jeździ przedstawiciel firmy, to takie są modne. Chyba, że...będzie to super staroć. Jeśli chodzi o modę w ogóle, to staramy się podążać za nią, śledzić nowinki, a najbardziej modna osobą w naszej rodzinie jest nasza córka.

W: O...ostatnio moja żona stała się osobą modną, bo widzę, jak co prawda niedużo, ale trochę pieniędzy schodzi z konta.

P: Sądziłam, że na dzisiejszy obiad ubierze pani coś w zielonym kolorze.

E: Dzisiaj nie. Mam co prawda piękną zielona suknię, ale jest to bardziej wizytowa suknia.

P: Kolor zielony to pani ulubiony kolor?

E: Między innymi. Bardzo dobrze czuję się w kolorze czarnym z zielonymi lub czerwonymi dodatkami. Ostatnio polubiłam kolor czerwony. W codziennych strojach kolor zielony poszedł trochę w odstawkę na rzecz pomarańczowego, brązów, beżowych.

P: Czy mężowi podoba się pani garderoba? Reaguje na to w co się pani ubiera?

W: Dobrze, że w tym momencie próbuję wino...

E: Jak reaguje? Różnie. Czasem w ogóle nie zauważa, czasem się nie podoba, ale zdarza się, że mówi - to mi się podoba.

W: Żeby coś zauważyć w ubiorze, to musi być w nim znacząca różnica. Jeśli jest subtelna, to może się podobać, ale wtedy mogę nie dostrzegać.

P: Kto jest pana doradcą w dobieraniu strojów? Żona?

W: Zawsze, ale nie zawsze się do tego stosuję.

P: Aniu, Potwierdzisz?

A: Potwierdzę.

P: Jakie pan lubi prezenty?

W: Jakie? Takie, których się nie spodziewam.

P: Wiadomo. Musi to być niespodzianka. Co ostatnio było dla pana niespodzianką?

W: Dużo było niespodzianek. Czasem cieszy drobiazg. Nie chodzi przecież podarować drogi prezent. Liczy się pamięć.

P: A stół do tenisa to była niespodzianka?

W: Skąd pani wie o stole do tenisa?

P: Nie mogę tego powiedzieć.

W: Stół do tenisa, to było zaskoczenie. Zgadza się. Moi przyjaciele na moją czterdziestkę przyjechali dużym busem. Dlaczego busem, zastanawiałem się? Tak, dostałem na moje urodziny ten stół, a ja lubię grać w ping ponga. To było straszne zaskoczenie. Dostałem też karton, na którym było napisane, że jak zejdę poniżej pewnej wagi dopiero wtedy mam go otworzyć, a jeżeli nie, to dopiero po roku. Niestety nie zszedłem poniżej żądanej wagi, bo ta waga była absurdalna...

P: Ile musiałby pan schudnąć?

W: Około 70 kg. No, skłamałem trochę. Więc zgodnie z opisem na kartonie pudełko zostało otwarte... zaraz, zaraz, jak to było? Ela, czy to nie zaczęło śmierdzieć?

E: Nie. Przez półtora roku miałam nadzieję, że mężowi udać się zrzucić choćby połowę nadwagi, ale niestety. Termin minął więc stwierdziłam - trzeba pudło otworzyć, bo może to coś w środku się zestarzeje. Przede wszystkim zwyciężyła nasza ciekawość, co w tej paczce jest? Nic wielkiego nie było.

W: Była puszka z szynką "Krakus" bardzo już wypukła. Napęczniała. Dobrze, że nie pękła, bo odór byłby bardzo nieprzyjemny.

A: Do tej paczki dołączona była waga z zaznaczeniem, które miejsce wychylenia przedziałki upoważnia do otwarcia paczki.

W: Waga stoi, a przedziałka została zlikwidowana. A propos jedzenia. Widzę tu takie dobre rzeczy. Trzeba próbować, a może nie?

P: Zaczniemy. Smacznego.

P; Kto był autorem pomysłu z paczką?

W: Dealer z Opola Krystian.

E: Od niego mąż dostał wspomniany stół do tenisa stołowego. Obaj są niezłej postury, ale Krystian jest o 10 - 15 cm wyższy od Waldka. Założyli się, który więcej schudnie. Z przykrością stwierdzam, że Krystian wygrał ten zakład.

W: Trochę mnie oszukał. Opowiem to. Byliśmy u niego w domu, w Opolu. Krystian w pewnym momencie mówi - słuchaj Waldek, założymy się o dużego Johnny Walkera na kółeczkach, kto ile schudnie. On był wyższy i cięższy, ale w zakładzie chodziło o ilość kilogramów do zrzucenia. Zważyłem się, zapisaliśmy wynik. Nie będę podawał wyniku ważenia... Krystian waży się, też zapisujemy wynik. Po upływie pół roku, taka była cezura czasowa, okazało się, że Krystian schudł o 3 kg więcej ode mnie. Przegrałem zakład. Johnny Walker przeszedł w jego ręce, ale po jakimś czasie wygadał się, jak to przebiegało. Krystian mieszka w domu ze skosami suficie. Łazienka też jest z sufitowym skosem. Waga stała tuż przy oknie i kiedy ja się ważyłem, wszystko było dobrze, ale jak on się ważył, wtedy oparł się głową o sufit i w ten sposób ważył mniej, dlatego wygrał.

P: Sposobem.

W: Tak, sposobem.

P: Czy gra w tenisa stołowego i coś więcej pomagają panu w utrzymaniu dobrej formy?

W: Lubię sport, ale nie lubię biegów, bo nie lubię się męczyć. Lubię piłkę siatkową, tenis, piłkę wodną. Ostatnio zostałem namówiony przez Krystiana, a właściwie przez żonę, na wycieczkę rowerową, której szlak prowadził nad Renem. Muszę powiedzieć, że jestem dumny z siebie.

P: Ile kilometrów przejechał pan dziennie?

W: W sumie zrobiliśmy może 350 - 400 km, a mój rekord życiowy - był to jedyny osiągnięty rekord - to przejechane w ciągu dnia 102 km. Jak na mnie, który przedtem nie trenował, to dobry wynik.

P: W młodości uprawiał pan kolarstwo. Czy zamiłowanie do roweru pozostało z tamtych lat?

W: Kiedyś trenowałem kolarstwo. Były to zupełnie inne czasy. Przychodziło się do klubu, dostawało się rower, buty, koszulkę i bez problemu można było sobie pojeździć. Kolarstwo trenowałem półtora roku, potem trochę grałem w kosza. Byłem jedynakiem i mama mówiła - nie za dużo, nie za dużo i w sumie, w kilku dziedzinach zawsze byłem aktywny. W nogę grało się na boisku szkolnym. Piłka gumowa, imitująca prawdziwą, pamiętam, kosztowała 20 zł. Skórzana była w sferze marzeń. Kosztowała około 300 zł.

P: Czy to pan uczył córkę jeździć na rowerze?

W: Nie pamiętam. Powiem szczerze, nie pamiętam.

A: Kiedy chodziłam do dziewiątki miałam rower na dwóch kółkach z patykiem i dziadek, albo chrzestny, chodzili mnie uczyć na boisku szkolnym..

P: Może mama bardziej pamięta, kto uczył córkę jazdy na rowerze?

E: W zasadzie to ja chodziłam i uczyłam Anię jeździć na rowerze, ale tak naprawdę, największy udział w edukacji rowerowej Ani mieli dziadek i chrzestny.

A: Pamiętam, że na rowerku czterokołowym jeździłam po mieszkaniu dziadków w Poznaniu, w którym obecnie mieszkam. Jeździłam po korytarzu.

E: Tak, tak, ale największy udział miał dziadek, który dbał, aby rowerek był w należytym stanie technicznym. Robił przeglądy, konserwował...Ja natomiast nauczyłam Anię pływać mimo, że to mąż jest ratownikiem i ma żółty czepek.

P: Lubi pan wodę?

W: Czy lubię? Teraz już troszkę mniej, ale kiedyś lubiłem bardzo. Samo pływanie mniej, ale zostało jeszcze nurkowanie. To nie nowa pasja, bo jak wspominałem, w latach młodych wielu rzeczy próbowałem i już w tamtych czasach nurkowałem, a w tym roku, nie... w zeszłym, chodziliśmy z córką na szkolenie i córeczka też zdobyła patent, ale widzę, nie kwapi się do nurkowania.

A: Nie mam czasu.

P: Tatusiowe bakcyle wciągają cię?

A: Oj, wciąga mnie tylko jazda samochodem. Mam prawo jazdy, ale to nie z tatą siedziałam pierwszy raz za kierownicą. Ma za mało cierpliwości. Pierwszy raz jeździłam z mamą. To ona pokonywała moje szarpnięcia samochodem. Obecnie z Tatą jeżdżę, na jazdę po torze, na wyścigi. Tata tym mnie zaraził i nadal stara się mnie zachęcać.

P: Widzę, że jazda samochodem sprawia ci przyjemność. Pani też?

E: Też, ale mniej. Kiedy Ania jest w domu rzadko prowadzę i chętnie przesiadam się na miejsce pasażera.

P: Czy to pani kieruje, gdy jedzie pani z mężem?

E: Zdarza się, ale rzadko.

P: Stresuje się pani, gdy mąż w czasie jazdy powie, że on pojechałby inaczej?

E: Och, nie. Teraz już nie, ale kiedyś...pod wpływem stresu zdarzało mi się zrobić błąd, który od razu zauważył i dlatego nie lubiłam z nim jeździć. Był bardzo krytyczny co do moich umiejętności jazdy. Teraz już się nie przejmuję bo wiem, że mąż dużo lepiej jeździ ode mnie i Ania także przerosła moje umiejętności. Z krwią po tacie ma także umiejętności dobrego prowadzenia samochodu.

W: Może dokonamy transfuzji...?

E: Nie. Takie umiejętności jakie mam zupełnie mi wystarczą. Na pewno - Waldek i Ania są urodzonymi kierowcami.

P: Działa pani w Lions Clubie. Co o tym myśli rodzina?

E: Myśli pozytywnie. Wspierają mnie. Tylko czasem córka jest niezadowolona, gdy dzwoni z Poznania, a ja mówię - córeczko nie mogę z tobą w tej chwili rozmawiać bo jestem na zebraniu, bo się umówiłam, bo wychodzę itp. Muszę powiedzieć, że lubię to co robię, że zawsze chciałam robić coś podobnego.

P: Niebawem będzie kolejny bal charytatywny, czy tak?

E: Tak. To już czwarty bal, a motywem przewodnim jest Orient Ekspres, taki jest tytuł balu. Jak zawsze będzie atrakcyjny i interesujący. W trakcie balu będziemy zbierać pieniążki. To nasze główne źródło dochodu i zawsze uzbieramy sporą sumkę. Mamy dużo wydatków, więc myślimy, że i tym razem sporo wpłynie. Mamy pięciu stypendystów, kilka rodzin, którymi się opiekujemy i nie ukrywam, że dochód z balu będzie przeznaczony na dalszą pracę w tym kierunku.

P: Pierwszy taniec tańczy pani z mężem?

W: Zawsze.

E: Staram się, chociaż bal jest dla mnie bardziej pracą niż zabawą. Pierwszy taniec i ten kończący bal staram się zatańczyć z mężem.

P: Zdarza się wam wyjść na zabawę zupełnie prywatnie, bez obowiązków?

E: Tak. Idziemy w gronie przyjaciół 10 - 12 osób i wtedy bawimy się wspólnie. Wszyscy ze wszystkimi. Mąż ma zasadę, że pierwszy taniec tańczy ze mną i jeśli zdąży, to również ostatni, a w czasie zabawy tańczy ze wszystkimi paniami.

P: Lew parkietu?

E: Do niedawna moje koleżanki bardzo zabiegały o taniec z moim mężem. Jako młody chłopak kończył kursy tańca i wśród naszych znajomych cieszył się opinią dobrego tancerza, a nawet bardzo dobrego. Teraz stał się bardziej leniwy. Może to zmęczenie spowodowało...

W: Może partnerki!

E: Partnerki? Nie wierzę, ale zabiegały o taniec z nim mówiąc - twój Waldek ładnie tańczy!

P: Ma pan swój ulubiony taniec?

W: Lubię wszystkie tańce. Lubię tańczyć na pełnym luzie, nigdy się nie stresuję; nie mam problemów, żeby jako pierwszy wyjść na parkiet. Pamiętam pewną partnerkę., Nie będę mówił nazwiska, bo nie wypada. Byliśmy na zabawie; chyba w Rydzynie. Zespół, który gra na zabawie wykonuje zwykle 2 - 3 kawałki, a ten w Rydzynie robił dłuższe przerwy, ale grał do tańca 7 - 10 utworów. To było straszne, gdyż tańcząc za każdym razem starała się mnie prowadzić, a ja tego nie lubię, więc bez przerwy wyrywaliśmy sobie ton prowadzenia. Było to bardzo męczące, więc po dwóch kawałkach zainicjowałem odbijanego i przekazałem partnerkę innemu tancerzowi.

P: Lubi pan tańczyć z córką?

W: Uwielbiam. Zdarza się, że gdy w kuchni zabrzmi jakaś muzyka, to porywam ją do tańca, na 2 - 3 obroty. Myślę, że Ania też lubi ze mną tańczyć? Jak to jest Aniu?

A: Lubię. Tata jest bardzo dobrym tancerzem i można się od niego dużo nauczyć. Nie powiem, jestem dumna, jak mogę z tatą zatańczyć. Wyjątkowo przyjemnym tańcem był taniec z tatą na mojej studniówce. Tańczyłam i fajnie się czułam.

E: Tata specjalnie przyjechał, żeby zatańczyć z córką na studniówce.

W: W końcu to jedyna moja córka i jedyna okazja.

P: Co studiujesz?

A: Zarządzanie.

P: Na którym roku?

A: Na trzecim. Moim pierwotnym pomysłem była psychologia, na którą , niestety, nie dostałam się.

P: Żałujesz?

A: Nie żałuję. Mam przedmioty związane z psychologią i z zarządzaniem. Nie tylko podobają mi się, ale i bardzo dobrze się w nich czuję. Nie żałuję więc i gdybym miała powtórnie wybierać kierunek studiów, to na pewno poszłabym do tej samej szkoły.

P: Masz jakieś marzenia na przyszłość?

A: Myślę, że chciałabym podtrzymać, to co się tacie udało osiągnąć. Moim największym marzeniem jest żeby go nie zawieść. Będzie to trudne. Tata jest dla mnie autorytetem, ma ogromną wiedzę i trudno będzie mu dorównać.

W: Myślę, że tak będzie.

P: Widzi pan swoją córkę w firmie?

W: Widzę i chciałbym, żeby była na samodzielnym stanowisku i sama rozwiązywała wiele zawodowych spraw, bo wtedy o wiele lepiej się je zrozumie. Jest jeszcze wiele czasu, a córka mówi, że będzie jeszcze coś innego robiła.

P: Studiując w Poznaniu często bywasz w domu?

W: Może ja wejdę w słowo. Miałem pewien dylemat Wrocław czy Poznań. Ja optowałem za Poznaniem. Urodziłem się w Poznaniu, a córka zajmuje mieszkanie, w którym i ja zamieszkiwałem z rodzicami. Przyjeżdża tam, jak do swojego mieszkania. Oczywiście, ono się zmieniło, ale ja też się czuję jakbym przyjeżdżał na stare śmieci, a ponieważ nasz importer ma również siedzibę w Poznaniu, dlatego często jestem w tym mieście. Do Poznania jedzie się wspaniale, ale... nie chciałbym już do niego wrócić. Leszno jest moim miastem docelowym i, myślę, że do końca życiu tu będziemy.

P: Jak się pan czuje się w Lesznie?

W: Często przy kawie rozmawiamy i wspólnie dochodzimy do tego samego wniosku - że do Poznania ani ja, ani żona nie wrócilibyśmy. Poznań nas męczy. Poznań jest molochem.

P: Mimo, że oboje pochodzicie stamtąd?

W: Nawet z tej samej dzielnicy. Mieliśmy do siebie 300 - 400 m.

P: Niech zgadnę! Impreza?

W: Ha! Na pewno nie jest pani w stanie zgadnąć.

E: Nie zgadnie pani, bo spotkaliśmy się w takim nietypowym miejscu...

W: Myślę, że nikt nie zgadłby, gdzie poznałem moją żonę.

P: Zdradzi pan?

W: Niech żona zdradzi?

P: Zdradzi pani?

E: Zdradzę, bo to żadna tajemnica. Spotkaliśmy się nie w kościele, ale przy kościele. Śpiewałam w chórze i w pewnej kościelnej salce spotykaliśmy się z ministrantami. Można to nazwać początkiem ruchu oazowego. Robiliśmy dyskoteki, Wigilie, Sylwestry i tam poznałam mojego męża, chociaż nie był ministrantem. Ale skąd ty się tam wziąłeś? Acha...!

W: Był tam stół pingpongowy!

P: Zatem wszystko sprowadza się do stołu pingpongowego?

W: Tak jest.

E: Tam się poznaliśmy.

P: Odebrała to pani jako znak z nieba?

E: Nie, tak nie odebrałam. Na początku, jak pamiętam, była to dziwna znajomość, trochę egzotyczna. Poznaliśmy się w listopadzie. Waldek przyniósł do mojego domu żywego karpia, a czasy były trudne, bo dostać karpia na Wigilie, to był często szczyt marzeń. Domyślam się, że Waldek zwinął swojej mamie tego karpia z łazienki i przyniósł go mnie. Potem zaprosił mnie na Sylwestra, chociaż byłam już umówiona z innym kolegą, skądinąd również jego kolegą ze szkoły, ale Waldek postawił sobie za punkt honoru - ona będzie moja, a nie jego!!! Na Sylwestra poszłam jednak z umówionym kolegą, bo jestem osobą słowną i nie mogłam na dwa dni przed imprezą powiedzieć - słuchaj moje plany się zmieniły. Powiedziałam - Waldek wybacz, obiecałam, ja nie mogę, później owszem. I tak to się zaczęło.

P: Nie boi się pani uśmiercać karpia?

E: Kiedy mieszkaliśmy w Poznaniu i gdy moja mama na dwa dni przed świętami przyjeżdżała i zajmowała się czynnością uśmiercania karpia, to wtedy zadawałam sobie pytanie - co to będzie, kiedy moja mama nie będzie już tego robiła? Mąż mówił - ja, nigdy! W tej chwili robię to i nie boję się.

P: Aniu, ty też przykładasz do tego ręce?

A: Ja? Nie. Ja tylko filetuję. Nie wyobrażam sobie zabić karpia.

W: Ja też się zajmuję karpiem, ale jak jest gotowy.

P: To pana ulubiona rybka?

W: W Wigilię zawsze mi bardzo smakuje. Poza tym okresem rzadko jemy karpia. Zdarza się, Ela? Nie, nie?

E: Celowo nie kupuję karpia na inne okazje, bo Wigilia musi się różnić czymś od normalnych dni, a teraz na rynku mamy wszystko dostępne o każdej porze roku, więc Święta, poza choinką, niczym by się nie różniły od innych dni, a są w naszym domu potrawy, które przygotowuje tylko od święta.

P: Byłam zasłuchana dlatego nie usłyszałam, co teraz będziemy jeść. Mówiono o grzybach. Słyszeliście państwo o jakich?

W: O muchomorach.

MJ: Głównie chodzi o kurki.

W: Do Wieniawy przychodzimy często. Lokal znany jest z bardzo smacznego jedzenia. Moją ulubioną zupą, która chętnie w Wieniawie zamawiam, jest grzybowa, ale w cieście. Jak się nazywa ta zupa? Borowikowa?

MJ: Tak, borowikowa.

W: Dalej jest w karcie?

MJ: Tak, naturalnie.

W: Potwierdzam, że zupa borowikowa jest bardzo dobra, ale teraz skosztujemy tę, która państwo zaproponowaliście.

E: U nas w domu podczas Wigilii też podaję zupę grzybowa. Jeśli chodzi o Święta, to nie kupuję nic gotowego, z ciastem włącznie. Chciałabym, żeby Ania przejęła te tradycje tym bardziej, że wszystko czego zapragniemy jest dostępne. Zwykłe dni upodobniają się do świątecznych. Ania, a pani także, nie pamięta tych czasów, kiedy o wszystko było trudno. Przykładowo - dzwoni moja siostra i mówi - wiesz, dostałam rodzynki. Odstąpię ci jedną paczkę, a na to moja mama - a ja mam daktyle i też mogę się podzielić jedną paczką. Wtedy dopiero, na zdobytych produktach, można było upiec wspaniały makowiec. Jesteście za młode, żeby to pamiętać, ale my te czasy doskonale zapamiętaliśmy. Ania często dziwi, gdy oglądamy stary film, na którym idzie jakiś pan owinięty rolkami papieru toaletowego. Mama z czego ty się tak naprawdę śmiejesz? Z tego moja córko, że kiedyś tak naprawdę było.

P: Lubisz pomagać w kuchni?

A: Lubię.

P: Przygotowujesz posiłki dla taty?

A: Oj, zdarza się, ale najczęściej jak mamy nie ma. Chyba są lepsze od tych, które przygotuje mama., Jest i ogóreczek kiszony...

P: Tata nie narzeka?

W: Wszystko jest przygotowane, kanapeczki, ogóreczek i grzybek.

A: Ostatnio zaczęłam piec chleb, który wszystkim smakuje.

E: Najlepiej robi porządki. Czasem, gdy wychodzę wskakuje do kuchni - Boże, jaki tu bałagan - mówi. Gdy za pół godziny wracam wszystko jest wysprzątane. To jej wychodzi najlepiej. Myślę, że i w Poznaniu dobrze sobie radzi. Wszystko musi sobie sama przygotować, ale... półprodukty przesyłamy w słoikach.

A: W Poznaniu nie gotuję, mam za mało czasu, dlatego mama gotuje zupki...

W: A propos zupki. Ostatnio widzę w domu wielki gar ugotowanej zupy pomidorowej. Jestem wielbicielem takiej zupy więc mówię - daj trochę. Nie, bo to jest dla Ani - odpowiedziała żona. Dla Ani mówię, ale w mieszkaniu ma współlokatorki i myślę, że one są dokarmiane. Nie podobno, żeby Ania sama tak wielki gar zupy zjadła.

A: Ten gar jest dla mnie na cały tydzień. Zjadam po pół słoiczka, po słoiczku.

P: Pomidorówka jest z ryżem, z makaronem?

W: Zawsze z ryżem, przynajmniej u nas. Oj, często mówię, ta zupka jest lepsza od tej, którą robiła moja mama. Nie zawsze żonie uda się ją tak dobrze ugotować.

P: To z dzieciństwa pamięta pan smak zupy pomidorowej?

W: Tak. Zupa pomidorowa była zawsze dla mnie ulubioną zupą.

E: Mąż lubi się z nami droczyć, bo jak idzie do mamy i mama poczęstuje go zupą pomidorową, to mówi - wiesz mamo, Elżunia ostatnio zrobiła lepszą. Jak wróci do domu stwierdza - wiesz, u mamy jadłem chyba lepszą. Nie rywalizuję z teściową o Waldka jeśli chodzi o zupę pomidorową, ale cieszymy się, jak mu smakuje. Na co dzień mąż obiady je w pracy.

P: Dobra zupka?

W: Bardzo dobra. W Wieniawie jest bardzo dobre jedzenie. Potwierdzeniem może być fakt, że mój przyjaciel z Opola, kiedy przyjeżdża do Leszna, to w dziewięćdziesięciu procentach spędzamy czas na posiłki w tym lokalu. Czasem zdarzają się inne. Kiedyś jechali ze znajomymi do Poznania i zatrzymali się u mnie. Jeszcze jadąc dzwoni i mówi - zarezerwuj Wieniawę. Jest nas pięcioro, a ty szósty. Dobrze, dobrze - odpowiedziałem i nie zarezerwowałem. Tak się składa, że w tym lokalu nie trzeba rezerwować miejsca. Gdyby Wieniawa była w innym, większym mieście np. w Opolu, to trzeba byłoby rezerwować miejsce na trzy, cztery godziny naprzód, a na weekendy, na niedzielę, jeszcze wcześniej. U nas nie ma takiej potrzeby. Gości jest mało, ale jedzenie jest wyśmienite. No, prawdą jest, że czasem trzeba trochę długo czekać. Pamiętam sytuację. Siedzimy z drugiej strony sali, wszystko elegancko zastawione, zamówiliśmy, coś dostaliśmy, ale czekaliśmy jeszcze dość długo na smakołyki.

E: Po prostu zamówiliśmy potrawę, którą trzeba było długo przygotować.

W: Tak. Myślę, że w Wieniawie nic nie robi się w mikrofali tylko ze świeżych produktów, ale wtedy co jakiś czas coś nam przynoszono. A to grzaneczki od szefa kuchni, a to...itd., żeby nam umilić czas oczekiwania.

P: Myślałam, że na dzisiejszy obiad założy pan niebieską koszulę.

W: Kolor niebieski rzeczywiście lubię, zresztą mam oczy niebieskie, to może dlatego, ale nie zawsze się chodzi w tym, co się najbardziej lubi. Byłaby to monotonia. Nie lubię jaskrawych kolorów.

P: Gdyby pan dostał koszulę w różowym kolorze, to założyłby ją pan?

W: Oczywiście, że założę, ale tylko w swoim pokoju i nic więcej.

E: Waldek jest dość odważnym mężczyzną i myślę, że gdyby dostał taką koszulę nie miałby większych oporów ją ubrać. W ubiegłym roku przygotowaliśmy Sylwestra w naszym domku na działce. Zapowiedziałam uczestnikom, że żadnych długich sukien i taft, ale niektóre koleżanki nie zastosowały się do tego życzenia, a i koledzy przyszli w marynarkach nie wierząc, że to ma być Sylwester na luzie. Za to mój mąż był w przepięknej kraciastej koszuli i w równie pięknej peruce na głowie. Jako jedyny. Świadczy to o tym, że nie wstydziłby się.

W: Wszyscy potem się dostosowali. Marynarki zrzucono, koszule rozpięto...

P: Ale peruki nie dało się podzielić?

W: Były, żona miała rezerwowe.

E: Były gadżety w postaci peruk i gwiazdek świecących na głowie. Wszyscy goście mogli się ustroić, jak tylko chcieli.

W: Sylwester był wyśmienity. Znajomi na pewno potwierdzą, że zabawa była na luzie. Zdarzyła się naprawdę fajna rzecz.

P: Było już tak, że spędzał pan Sylwestra w domku na działce przy zwykłych robotach np. przy kopaniu ogródka?

W: Ja się na ten temat nie będę wypowiadał. Niech żona coś powie, bo ja mogę ziemi jeszcze dokupić, ale robić na niej to już nie...!

E: W zasadzie mąż na działeczce nic nie robi. Nic to jednak złe słowo. Od czasu do czasu podlewa ogród. Kopanie, grabienie już nie, chociaż u nas na działce nie ma miejsca, gdzie trzeba byłoby kopać. Skopać należy jedynie kwiatki, ale tym to już ja się zajmuję.

A: To robi mama, a ja robię najgorszą robotę - wyrywam chwasty.

E: Tak, potwierdzam.

W: Okres chwastów musi być, Ania. Trzeba je tępić!!!

E: Czasem babcia jej pomaga.

P: Czy córka wam się podporządkowuje?

W: Pytanie jest ciekawe. Czy córka się nam podporządkowuje! Mnie?

P: W ogóle.

W: Myślę, że jak jesteśmy sami to nie ma problemu, a jak jesteśmy razem, to od czasu do czasu zawsze jakiś...

P: Załóżmy, że córka chce coś zrobić, a tatuś mówi nie. To co wtedy?

W: U nas w domu nie ma takiej sytuacji, że mówimy kategorycznie. Dyskutujemy i sprawdzamy kto, jaką ma siłę przebicia. Nie siłową, ale na zasadzie argumentacji, czy warto czy nie. Nie ma sytuacji - absolutnie nie, bo nie!

P: Czy zdarzyło się, że tata chciał coś tobie wyperswadować i postawił na swoim?

A: Chyba nie.

P: A gdyby chodziło o mężczyznę?

A: Jest bardzo zazdrosny, ale nie pokazuje tego po sobie. Jakiś czas temu chciałam wyjechać ze swoim chłopakiem na weekend, wtedy tata przeprowadził ze mną pierwszą i ostatnia rozmowę uświadamiającą, która miała przekonać mnie do zmiany zamiarów. I nie pojechałam.

P: Tata tłumaczył, że nie możesz jechać, bo co?

A: Nie, nie będę teraz...

W: Ja nie pamiętam, powiem szczerze. Mówię nie pamiętam tak, jak to teraz modnie się mówi na różnego rodzaju przesłuchaniach. Cztery lata temu byłem w Stanach i stwierdziłem, że 60 procent dziewcząt, które wyjeżdżają do USA tam zostaje. Poznają chłopaków, a Polki są ładnymi dziewczynami i są rozchwytywane. W tym wypadku zadziałał, może nie strach, ale obawa że, jak pojedzie to może zostać. A jest jedynaczka Jeśli chciałbym żeby gdzieś pojechała, to może gdzieś w Europie, a Stany są tak daleko...

A: Przypomniało mi się, że wtedy powiedział kategorycznie - nie pojedziesz do Stanów, ale teraz coś przebąkuje, więc może zmieni zdanie.

W: Człowiek zmienia się z biegiem czasu. Mam taką zasadę, że nigdy nie mówię nigdy. Tylko koń nie zmienia zdania, więc, jak powiedziałem, jeśli argumenty są przekonywujące, to zadnie trzeba zmienić. To jest normalna zasada. Podobnie jest w firmie. Nie można kategorycznie mówić - ma być tak a nie inaczej, jeśli zwrotne informacje sygnalizują, że decyzja jest niewłaściwa. Trzeba podporządkować się regule, że rozsądek jest dominujący w myśleniu.

P: O której wstaje pan do pracy?

W: O wpół do ósmej.

P: Trudne jest to wstawanie?

E: Ciężkie.

P: Jeden sygnał budzika wystarczy?

E: Generalnym budzikiem jestem ja i dbam o to, żeby rodzina wstała z łóżek o odpowiedniej godzinie.

P: Mąż wychodzi o ósmej?

E: To zależy, Jeśli wieczorem powie, że - o ósmej koniecznie muszę być w pracy i... trzykrotnie to powtórzy, to jestem przekonana o tej konieczności i nastawiam budzik na dziesięć po siódmej. Jeśli natomiast mówi, że musi być o ósmej i na moje pytanie - naprawdę musisz być o tej godzinie i nie odpowiada konkretnie, to wiem, że nie ma pośpiechu i wtedy wychodzi piętnaście po ósmej lub o wpół do dziewiątej. Po wiadomościach.

P: Już wiem, jak wygląda poranek. Na początek wiadomości...

E: Nie zawsze.

W: Nie zawsze. Dla mnie telewizja to przede wszystkim wiadomości. Jak zdążę przyjść do domu przed 19.00 to najpierw są Fakty, potem o 19.30 Wiadomości i dalej znów Fakty. O 22.00 Panorama, a godzinę później kolejny raz Fakty.

P: Cały dzień pan ogląda telewizję. Kiedy pan robi inne rzeczy?

W: Jak cały dzień?

E: Od 19.00

W: Pracuję osiem godzin - od ósmej do ósmej, mówiąc w cudzysłowiu. Jeśli chodzi o wiadomości, to bardzo jestem ciekaw co się dzieje. To chyba normalne.

P: W pracy ma pan rytualne zachowania?

W: Zawsze rano pije kawę ze słodzikiem i mleczkiem, o czym pamiętają sekretarki.. Poza tym nie mam standardowych prac, które muszą być wykonywane w określonych godzinach.

P: Jakim jest pan szefem?

W: O to trzeba się spytać pracowników.

P: Wybuchowym?

W: Myślę, że byłem bardzo wybuchowym, ale stonowałem swoje zachowanie. Już tak nie jest. Powiem jedno: ludzi traktuję jak ludzi. Każdy pracownik jest człowiekiem, a nie jest przedmiotem. To bardzo mi pomaga, a z drugiej strony przekonałem się, o tym po drugim powrocie ze Stanów, gdzie człowieka traktuje się jak przedmiot. Jak jest już wykorzystany, to się go oddala. To mi się bardzo nie podobało i jeszcze bardziej utrwaliłem swój pogląd, że każdy pracownik to człowiek.

P: Siedział pan na motorze żużlowym?

W: Nie, nie siedziałem i nie podniecało mnie, żeby wsiąść i jechać. Nie miałbym takiej odwagi.

P: Co więc pana ekscytuje?

E: Ja siedziałam mimo, że nigdy nie byłam na zawodach.

W: Ela ty siedziałaś? Ale nie jechałaś. Jak powiedziałem, trzeba mieć odwagę by jeździć motorem żużlowym. Na motorze, jako młody chłopak, jeździłem. Moja mama była wrogiem motocykli, a ja mając 18 lat kupiłem MZ-tkę 250 - tkę. Na tamte czasy był bardzo dobrym motorem. Kupiłem go za swoje oszczędności, a rodzice oczywiście nic nie wiedzieli.

E: Miałeś trochę więcej niż 18 lat. Pamiętam, bo chowałeś go u mnie w piwnicy i z bratem po desce wyciągaliście go na ulicę.

W: To chyba był drugi motor - Jawa... Ale. Kupiłem MZ - tkę. Chyba była po wypadku bo okazało się, że rama jest krzywa.. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy co się może zdarzyć. Pamiętam, jak razem z kolegą na wiadukcie górczyńskim jechaliśmy 130 - 140 km/godz. Na szczęście, nic się nie stało, ale jak później pomyślałem, że jadąc w krótkim rękawku przewracam się... dzisiaj na pewno nie rozmawialibyśmy ze sobą. Moja mama, jeśli chodzi o jednoślady, była ich wielkim wrogiem, dlatego uprawiałem kolarstwo tylko półtora roku. Także kolarstwu była przeciwna. Ojciec natomiast kupił mi kolarzówkę, którą po raz pierwszy dosiadłem i odbyłem przejażdżkę w naszym mieszkaniu. Korytarz miał długości około 8 m i na korytarzu próbowałem jechać tam i z powrotem. Takie to były czasy. W domu była wielka awantura, że ojciec potajemnie kupił mi rower. Mama dowiedziała się, kiedy z pracy wróciła do domu. Sprawę załagodzono, a ja zacząłem jeździć. Mama była cały czas przeciwna i dążyła do tego żebym zrezygnował. Nieszczęście znajomego działało na moją niekorzyść. Otóż, ten znajomy w wypadku motocyklowym stracił nogę. To skojarzenie spowodowało, że rodzice, a szczególnie mama, byli przeciwni jednośladom.

P: Jeździcie państwo samochodami niezawodnymi. Czy byłby pan w stanie, zaglądając pod maskę, stwierdzić przyczynę awarii i naprawić auto?

W: Myślę, że przy dzisiejszej technologii produkcji samochodów jest mało prawdopodobne, żebym mógł cokolwiek naprawić. Współczesne technologie są tak rozwinięte, że bez specjalistycznych przyrządów ciężko jest ocenić, co się zepsuło. Chyba, że zabrakłoby paliwa, złapałbym panę, to jeszcze tak. Nie chciałbym, żeby coś takiego się zdarzyło, albo miało miejsce.Jednak nie ma samochodów niezawodnych. Moim klientom mówię, że nawet tak doskonała konstrukcja, jaką był Challenger, okazała się zawodna. W dzisiejszych czasach trzeba się posiłkować pomocą drogową. Wystarczy wykręcić jeden numer i po strachu, obojętnie w czy w Polsce, czy w Europie.

P: Czy mąż ma jeszcze marzenia motoryzacyjne?

E: Na początku myślał o motorze, a teraz marzy o samochodzie...

W: Jakim?

E: Sportowym, żeby sobie poszaleć, ale powiem otwarcie - jestem przeciwna. Wydaje mi się, że postura mojego męża pasuje do dużego samochodu, a nie do małego, niskiego.

W: To prawda. Niedawno byłem na torze samochodowym, na którym jeździliśmy Porsche i po powrocie mówię - było fantastycznie i przyjemnie, ale po zastanowieniu mam wątpliwości, a do tego małżonka dodaje - po co ci ten samochód, gdzie nim będziesz jeździł, jak ty w nim będziesz wyglądał itd...

P: Od samochodu do jedzenia. Proszę oto danie główne.

E: Nie znam kucharza z tej restauracji, ale dania są przemyślane, nie mają charakteru tradycyjnego i są bardzo smaczne.

W: W tym miejscu wtrącę małą ciekawostkę kulinarną. Przez 4 dni byłem nieobecny uczestnicząc w jazdach tzw. Audio Driving. Była to jazda na torach. Żona chciała na mój powrót zrobić mi niespodziankę i usmażyła łososia. Nie wiedziała jednak, że ja przez cztery dni, codziennie jadłem łososia serwowanego przez organizatorów imprezy. - Wiesz Ela - mówię do żony - zrobiłaś mi wielka niespodziankę, ale jadłem tę rybę przez ostatnie dni, ale smakuje mi. - To może zrobić ci coś innego? - Reaguje żona. Nie - zjem z przyjemnością - odpowiedziałem.

E: Do wyboru były jeszcze naleśniki na słodko, a mąż bardzo lubi takie dania, prawda Aniu?

P: Nic pan nie mówił o kaszce.

W: Oj, to jestem pewien, że rozmawiała pani z moją mamą. Muszę to sprawdzić. Rzeczywiście budyń i kaszka, wszystko, co jest przygotowywane z mlekiem z przyjemnością jadłem. Pij mleko będziesz wielki - to ostatnie, znane hasło reklamowe. ... Z tego wynika, że jest prawdziwe.

P: Gdyby panu zaproponowano udział w takiej reklamie?

W: Myślę, że nie zgodziłbym się.

E: Jedno jest pewne, że jak idzie w odwiedziny do mamy to rozgląda się, czy na stole nie stoi budyń albo kaszka, a jeżeli tak, to zaraz zostaną skonsumowane. Potem jeszcze poprosi o kompot z wiśni i mama zaraz go przynosi z piwnicy. Wtedy jest w niebie.

P: Aniu, ty też to lubisz?

A: Tak, ale staram się nie jeść. Dbam o linię. Stwierdzam jednak ze zdziwieniem, że u babci coraz rzadziej na stole pojawia się budyń i kaszka, ale to chyba tylko z troski o nas.

E: Uzgodniłam to z babcią.

W: A to dlatego...jednak cały czas mnie nurtuje pytanie, skąd pani to wie? Usłyszymy w radio, co wyjdzie z mojego i mojej żony gadania.

P: Jak rodzina zareagowała na pański wybór do zarządu Unii?

W: W zarządzie byłem już wcześniej. Obecnie jednak zareagował negatywnie i to zdecydowanie. Po pierwsze, nie miałem takiego zamiaru. Stało się to spontanicznie. Wróciliśmy właśnie z wakacyjnego wyjazdu, kiedy zadzwonił pan Dworakowski z propozycją spotkania, na którym zaproponował współpracę w ratowaniu i wspomaganiu klubu. Trzeba Waldek. Ja też to robię. Tak trzeba. Żona o tym dowiedziała się z Elki i gdy wieczorem wróciłem do domu od razu padło pytanie - czy nie masz już nic innego do roboty? Masz tyle pracy w firmie, a ty jeszcze bierzesz sobie tyle powinności na kark?

E: Za dużo nie mówiłam. Tylko dwa zdania, ale przez dwa dni byłe u nas ciche dni...!

W: Ale jestem w zarządzie i zrobimy wszystko, żeby klub był na jak najwyższym miejscu w ekstralidze. Trzeba także przyznać, że w ostatniej kadencji i za ostatniego prezesa dużo zostało zrobione. Problem jest jeden. Nie ma pieniędzy, bo nie mamy tak potężnych sponsorów jak inne kluby, gdzie obraca się milionami, a nasz budżet jest niski.

P: Na mecze chodzi pan chętnie?

W: Bardzo. Trzeba chodzić. Nie jestem szalikowcem. Na pewno. Nigdy nie byłem też kibicem żużla. Z Poznania do Leszna przeprowadziliśmy się w 1983 roku i na żużel nie chodziłem. Poszedłem raz na imprezę miedzynarodową, jakieś mistrzostwa, ale jakie, nie pamiętam. Stadion był pełny. To był mój pierwszy krok w kierunku żużla. Drugi krok, to sponsorowanie busa dla klubu. Taki bus był w klubie potrzebny. Teraz chodzę na mecze i denerwuję się, jak nasi nie zwyciężają. Na mecze wyjazdowe nie jeżdżę, ale słucham relacji w Elce. Pamiętam mecz Zieloną Górą w ub. roku. Wygrywaliśmy, ale w końcówce, w dwóch ostatnich biegach, ponieśliśmy porażkę i w efekcie przegraliśmy cały mecz.

P: Staje pan z krzesełka, krzyczy pan, macha ramionami?

W: Wstajemy, bo inni też wstają i dlatego nie ma wyjścia, trzeba wstać, w przeciwnym razie nic by nie było widać. Oklaski, odgłosy zwycięskie to też, ale nic poza tym.

P: Anię zabiera pan na żużel?

W: Chciałbym. Niestety, moje panie maja chyba alergię na żużel. Namawianie nic nie daje.

A: Byłam jeden, jedyny raz na żużlu.

W: Kiedy to było?

A: Na tym meczu, gdy przekazywałeś busa klubowi.

E: Też nie byłam i nie odczuwam takiej potrzeby. Mąż ma dwóch kolegów, także sympatyków żużla, jeden jest z Częstochowy, a drugi mieszka w Zielonej i jak nasi wygrywają, to od razu w ruch idą komórki. Zresztą i ja cieszę się jak Unia wygrywa.

E: Ciekawe, co będzie na deser.

P: Na razie to tajemnica.

E: My, jako wytrawni poznaniacy w dniu 11 listopada jemy rogale marcińskie, to zwyczaj i tradycja, która w Lesznie nie była znana. Pracując w Urzędzie Wojewódzkim przywoziłam rogale koleżankom. Co to takiego - pytały. Widzę, że powoli, powoli tradycja się przyjęła w Lesznie.

P: Ostatnio przekonałam się, że także w Głogowie ten zwyczaj się przyjął.

E: Niestety, prawdziwe rogale można zjeść w cukierni hotelu Merkury w Poznaniu. Miejscowe rogale są coraz lepsze i powoli dorównują tym z hotelu. W Poznaniu, jako dzieci w dzień św. Marcina mieliśmy zwyczaj wyskakiwania wczesnym rankiem do okien, aby zobaczyć na jakim koniu przyjechał Św. Marcin. O, mamusiu - krzyczeliśmy. Marcin przyjechał dzisiaj na szarym koniu, czyli znów nie było śniegu.

P: Jak pan się czuje na koniu?

W: Na koniu? Na koniu siedziałem dwa razy. Raz siedziałem i przejechałem się. Tylko. Ten pierwszy raz było to na Hubertusie u Sołtysiaków. Jak wsiadłem na konia i spojrzałem w dół, prawie zawołałem - o jak tu jest wysoko! Boję się koni i boję się na nich jeździć. Drugi raz wsiadłem na konia na Kubie. Wsiadłem na mniejszego konia...

E: Konika.

W: Niech będzie, na mniejszego konia. Przejechałem się, ale nadal się boję.

P: Czego się pan jeszcze boi?

W: Trudno powiedzieć. Chyba nie znam takiego uczucia.

P: Dentysty!

W: O tak. Dentysty się boję, ale to chyba wszyscy. Bez znieczulenia? Nie nigdy! Boję się różnego rodzaju owadów. Pszczół także. Jeszcze nie ugryzie, a ja opędzam się, wymachując intensywnie czym się tylko da.

A: Tata, jak ma trochę gorączki to jest bardzo chory, ale nie lubi chodzić do lekarza. Wtedy latamy koło niego, gotujemy mu kaszeczki, budynie, herbatki z cytryną, z miodzikiem i władca pilota jest już całkowity.

W: Władca pilota, no ciekawe - władca pilota? P: Bardzo władczy?

A: Bardzo nie, ale władczy. Dominujący.

P: W końcu Koziorożec.

W: Nie czytam przepowiedni związanej ze znakiem. Czasem małżonka czyta mi na głos.

E: Horoskopy biorę humorystycznie, ale jeśli chodzi o zdrowie, to ja chadzam do lekarzy, bo mąż jest bardzo oporny, a powinien chodzić. Daj mi Waldek szansę leczenia - mówi kuzyn męża. Ma takie możliwości i czasem wystarczyłby telefon...

W: Opiekuje się mną Andrzej Świderski, obecnie na wakacjach więc nie będzie słyszał tych słów.

P: Maciej, miał być ulubiony budyń. Rogale też będą?

MJ: Oczywiście, też będą.

E: Wiadomo, jak mąż będzie zdrowy, to i firma będzie dobrze prosperowała. Staramy się, aby nic mu w tym nie przeszkodziło. Zawsze pytam męża - a nie chciałbyś zatańczyć na Ani weselu i pobawić się kolejką z wnukami? Jak będę miał wnuka to kupię mu kolejkę i śmigłowiec sterowany, bo nie miał okazji kupić Ani. Ania staraj się!

A: Kiedy zdałam prawo jazdy tata dał mi prezent. Tu jest - mówił - zdalnie sterowany samochód, o którym marzyłaś. Był to pierwszy samochód, jaki dostałam.

E: Samochód ten natychmiast się popsuł.

W: Bo był amerykański.

E: W tym momencie odczuliśmy brak teścia, ojca Waldka, który potrafił naprawić wszystko. Samochód do dzisiaj stoi zepsuty. Stoi w firmie jako gadżet i reklamuje Volkswagena.

P: Pamiętacie panie te czasy, kiedy pan Waldek biegał z kamerą po weselach?

E: To są bardzo odległe czasy. Nie pamiętam. Waldek może ty przypomnisz?

W: W 1984 roku przywiozłem z Niemiec kamerę, ale żeby móc filmować trzeba było założyć firmę, żeby dostać zezwolenie na używanie kamery i filmowanie trzeba było zezwolenia z Warszawy, ale nie pamiętam nazwy instytucji. Żeby uzyskać zgodę trzeba było ukończyć Wyższą Szkołę Filmową. W przepisach, jak to bywa, był jednak punkt, który uwzględniał wyjątki i z tej luki skorzystałem. Na początku w Lesznie było nas dwóch, którzy mogli legalnie filmować. Ten ktoś miał ukończoną filmówkę i ja.

E: Wtrącę, że tą osobą, o której wspomniał Waldek był pan Michał Haremski. Ostatnio był o nim artykuł w ABC lub Panoramie.

W: Przywiozłem stół mikserski, który zainstalowałem w moim studio w domku. Dawniej filmy trzeba było "obrabiać". Dzisiaj to wszystko można zrobić w komputerze. Czy byłem rozchwytywany? Było nas mało osób, ale jakąś markę zdobyłem. Teraz mamy małą, zgrabną kamerę cyfrową i mało ją używamy. W czasie ostatniego wyjazdu coś chyba nakręciliśmy.

E: Jestem nawet zła, że tak mało uwiecznia naszego życia.

P: Aniu, czy masz nakręcony film z dzieciństwa?

A: Mam. Zrobiony został przypadkowo na imprezie. Chciałam mamie pokazać sukienkę, która mi się podoba, ale kaseta nie działała. Tata pobiegł do piwnicy, przyniósł inną, na której byłam sfilmowana. Ile miałam wtedy lat? Rok, a może dwa.

E: To był lipiec, jeszcze wtedy dobrze nie chodziłaś.

W: A propos filmowania. Ślub wzięliśmy w Poznaniu w 1982 roku. Załatwiłem sprzęt, a sprzęt w tamtych latach miał swoje gabaryty. Obok kamery stał duży magnetowid. Obsługa przyjechała do USC, a pani dająca nam ślub mocno przeżywała filmowanie myśląc, że była to ekipa z Teleskopu.

E: W dwudziestą rocznicę ślubu obejrzeliśmy sobie ten film.

P: Suknię ślubna pani zachowała?

E: Tak. Zostawiłam ją z sentymentu, żeby pokazać Ani. Popatrz córko, w takiej sukni mama szła do ślubu. Do sukienki nie mogłam dostać białych butów, a mąż szedł w butach za małych, które wystał mu nieznajomy pan za pieniądze. Ale. Muszę jeszcze opowiedzieć jedną historię związaną z kręceniem wesel. Waldek był bardzo sumiennym operatorem. Byliśmy na wczasach w Rewalu i pewnego dnia Waldek mówi - muszę jechać, mam kręcenie na weselu. Następnego dnia, a był to czwartek, Waldek dostał nagłego ataku. Nie było wiadomo z jakiego powodu. Lekarz też nie znalazł przyczyny. W piątek sytuacja się powtórzyła. Mówię więc do mamy - wracamy z Waldkiem do domu. Już w Lesznie po konsultacji lekarskiej okazuje się, że jest to ostre zapalenie woreczka żółciowego i Waldek nadaje się do natychmiastowej operacji. Mąż mówi - ja nie mogę iść na stół, ja muszę kręcić wesele. Nie wiem jak przekonał lekarzy, ale zezwolili pod warunkiem, że na weselu będzie pił tylko gorzką herbatę. Mój brat Rysiu, którego wezwaliśmy, nosił za Waldkiem torby i kable. - Boże, jak ja patrzyłem na rosoły, schabowe, a mogłem pić tylko herbatę i do tego gorzką - mówił W niedzielę wieczorem wylądował w szpitalu. W poniedziałek badania, a we wtorek operacja.

P: Pali pan nadal! Nie rzuci pan tego nałogu?

W: Niestety palę, chociaż w ramach zawartego kiedyś zakładu przez rok nie paliłem Mój ojciec był wrogiem palenia, ja również, ale po kilku latach pracy w Polmozbycie zacząłem palić Carmeny.

E: Nie chciałabym, żeby mąż rzucił palenie z jakiegoś złego powodu. To powinna być decyzja wynikająca z jego przekonania o potrzebie rzucenia nałogu. Wiem, że to nie jest łatwa decyzja, bo sama przeszłam przez koszmar palenia. Jarek, przyjaciel męża, rzuca palenie i myślę, że już niedługo u nas w domu nie będzie się paliło.

W: Faktycznie mój przyjaciel Jarek Tomaszewski rzuca palenie. W tej chwili jest na wakacjach, nurkuje, a ja pozdrawiam go serdecznie. Rzuca palenie oklejony plastrami; mówi, że to mu pomaga.

E: Jarek jest osobą konsekwentną, o silnej osobowości. Namawiam więc męża do pojęcia takiej samej decyzji, tym bardziej, że lubią sobie robić na przekór. Swego czasu Waldek próbował jego silnej woli, to teraz on robi to samo w stosunku do Waldka. Parę dni temu Waldek zostawił u Jarka w pracy pudełko z dwoma papierosami. Po przeszło godzinie sprawdził; rzeczywiście w pudełku nadal były dwa papierosy.

P: Czy mąż chwyta żelazko w ręce?

E: Niestety.

W: Dlaczego niestety?

A: Tata uważa, że on pracuje i obowiązki domowe do niego nie należą.

W: Powiem inaczej. Mało wykonuję obowiązków domowych. W ogóle nie prasuję. Robię wiele innych rzeczy np. przygotowuję podróż, gdy np.mamy gdzieś wyjechać. Pakowanie także zostawiam małżonce, która uwielbia to robić, a ma do tego talent i pakuje pięknie. Inne rzeczy, jak nie muszę, to nie robię. Jakbym musiał, to na pewno bym robił. Lubię pakować walizki do samochodu i nawet jeśli znajomi mają walizy, a nie walizki, to i tak wszystko do busa zgrabnie popakuję.

P: Niech pan wytłumaczy ten zawodowy skok od kamery do samochodów?

W: To nie był nagły przeskok. Wiedzieliśmy, że po ślubie będziemy mieszkać w Lesznie, gdzie mama miała domek. Początkowo żona dojeżdżała do pracy z Poznania do Leszna, a po przeprowadzce sytuacja się odwróciła, wtedy ja z kolei przez 2 -3 miesiące dojeżdżałem do pracy do Poznania. Potem udało się zdobyć pracę w nowo wybudowanym Polmozbycie, a pierwszą rozmowę na temat pracy miałem z panem Motylewiczem. Ponieważ termin oddania stacji obsługi Polmozbytu oddalał się, decyzją dyrekcji firmy, która miała siedzibę w Zielonej Górze, zostały otwarte dwa sklepy, a ja zostałem ich kierownikiem. Po około półtora roku stacja obsługi została uruchomiona, ale sklepy, z uwagi na bardzo wysokie obroty, nie zostały zlikwidowane. W 1988 roku ze sklepu wydzielono część powierzchni i powstał salon samochodowy, gdzie sprzedawaliśmy Maluchy i Polonezy. Dwa lata później sklepy wydzierżawiliśmy korzystając z prowadzonej w tej formie prywatyzacji. Po kolejnych 18 miesiącach przejęliśmy, nie bez obaw, kulejącą stację obsługi. Od kwietnia 1992 ruszyliśmy jako nowa firma Polmozbet, a 10 lat później obiekt wykupiłem. Związki z Volkswagenem zaczęły się w 1992 roku na targach w Poznaniu. Rok później, w towarzystwie FSO i Daewoo, zaczęła się sprzedaż Volkswagena. Ten przeskok od kamery do samochodu nie był, jak widać tak szybki, tym bardziej, że w soboty i niedziele nadal kręciłem moją kamerą filmy.

P: Jakie macie państwo osobiste życzenia?

E: Chciałabym, aby mąż był częściej i dłużej w domu, żeby nie musiał się tak denerwować, jak to się zdarza. Życzyłabym sobie przyjaciół, którzy by nie zawiedli. Jeszcze niedawno myślałam, że jest to możliwe. Obecnie mam wielkie wątpliwości.

A: Chciałabym żeby było jak jest, bo jest naprawdę fajnie. Cala nasza trójka działa na kumpelskich warunkach.

E: Chciałabym, oczywiście, aby córka była zdrowia i udanych wnuków.

W: Biednego i wiernego zięcia. Żona wychowuje córkę bardzo uczuciowo i nie chciałbym, żeby w przyszłości zawiodła się na swoim mężu. Ważny jest człowiek, a nie pieniądze.

P: Pieniądz rządzi światem? Co państwo na to?

W: Pieniądze rzeczywiście rządzą światem, ale uważam i Ela też, że pieniądz to nie wszystko. Najważniejsza jest atmosfera rodzinna, a o to bardzo zabiega moja małżonka. Swego czasu jeździliśmy ze znajomymi na wakacje wiedząc, że ich status finansowy nie jest wysoki i zawsze staraliśmy się dorównać do ich możliwości finansowych, nie wywyższając się. Nie przerażała nas świadomość, że jadąc samochodami z przyczepkami spać będziemy na parkingach itp. Czasem pieniądze "odbijają" człowiekowi. Jestem pewien, że mnie nie.

A: Mama wpaja we mnie przekonanie, że pieniądze dzisiaj są, a jutro może ich nie być, że warto się uczyć, zdobywać doświadczenie i iść z tym przez życie.

E: Potwierdzam to, co mówiła Ania. W społeczności, w której żyjemy często bywamy obiektem zainteresowania tylko dlatego, że mamy pieniądze. Jest i kategoria pożytecznych pieniędzy. Są wtedy, gdy dajemy zatrudnienie wielu ludziom, a jest to w naszym przypadku faktem. Oboje z mężem pochodzimy ze skromnych finansowo rodzin i nie ze względów materialnych zawieraliśmy związek małżeński. Wszystkiego w życiu dorobiliśmy się pracą, zwłaszcza Waldka pracą. Nie ma nic bez poświęceń. Nie chcę w szczegółach wspominać chwil, kiedy mąż spał na kocu na podłodze, żeby usłyszeć dzwonek budzika, bo nagrywała się kaseta z filmem. Następnego dnia rano szedł do drugiej pracy. Przez pierwsze 10 lat małżeństwa nie my jeździliśmy z Anią na wakacje. Jeździli rodzice Waldka, do nich dojeżdżała moja mama i tak to było.

P: Bardzo się cieszę, że przyjęliście państwo moje zaproszenie.

E: To był piękny, wspólny obiad, który u nas w domu jemy najczęściej we trójkę tylko w niedzielę. W dzień powszedni rzadko nam się to udaje.

W: Ania studiuje na dwóch fakultetach i jest obecna w domu co drugi weekend, ale żona ustawicznie z Anią rozmawia, sms - uje, telefonuje...Ja może rzadziej.

E: Spędziliśmy tu czas bardzo miło, przy faktycznie świątecznym obiedzie. Przy bardzo dobrym jedzeniu.

P: Zatem miłego dnia i niech się spełnią wypowiedziane tutaj życzenia.

E,A,W: Dziękujemy bardzo.

Rozmawiała: Patrycja Wachońska

Spisał i zredagował: Jerzy Rozynek


 

Dyżurny reporter: 667 70 70 60
 

reklama
Dostęp do tej części serwisu tylko dla osób pełnoletnich
Czy masz 18 lat lub więcej?
Tak, oświadczam, że jestem osobą pełnoletnią
Akceptuj i przejdź dalej
Zrezygnuj