Start Felieton Adamka Medycy się o nas biją
Medycy się o nas biją |
19.03.2014. Radio Elka, Jarek Adamek | ||||||||
Dyżurny reporter: 667 70 70 60 Sprawa rozbija się o parę rzeczy. Gdybym był idealistą powiedziałbym, że chodzi o jedną z najważniejszych rzeczy w życiu, czyli zdrowie. Każdy każdemu zdrowia życzy, choć złośliwi zauważają, że pasażerowie Titanica zdrowi byli, tylko im szczęścia zabrakło... Szczęścia też nam trzeba, kiedy się nagle rozchorujemy po nocy albo w sobotę, niedzielę albo inne święto. Bo - jak mówi jedno z praw Murphy'ego „ból zębów zaczyna się zwykle w piątek po południu”. Zębów, gardła czy brzucha - działa to zazwyczaj tak samo. I trzeba szukać pomocy u medyków. Wieść gminna niesie, że ci są do niesienia pomocy niechętni. Że marudzą, ociągają się, opieprzają wszystko co się rusza i odsyłają od Annasza do Kajfasza. Bzdura. Przez ostatnie paręnaście lat spotkałem masę lekarzy - począwszy od dentystów na ordynatorach skończywszy. I żaden - powtarzam, żaden - nie wydał mi się człowiekiem niegodnym miana ucznia Asklepiosa. Owszem, może nie mieli czaru dra Kildare'a (o ile ktoś pamięta o czym mówię), może nie każdy był błyskotliwym geniuszem w stylu dra House'a (cieplej, prawda?). Ale żadnemu nie brakowało dobrej woli i chęci pomocy. Ani w stosunku do mnie, ani moich bliskich. Inna rzecz, że czasem zalecane przez nich terapie budziły mieszane uczucia. Mam znajomego lekarza, świetnego fachowca od wszelkich nagłych dolegliwości. Miły, mądry i biegły młody medyk. Oczytany nie tylko w fachowych rzeczach: czasem sobie o literaturze dyskutujemy. Pewnego dnia wrednie się czuję - na moje oko, ucho i węch mam dżumę. Traf chciał, spotykam go na mieście. Więc się żalę, że boli, pali i ogólnie napieprza. -Weź paracetamol - odpowiada. No żesz w mordę. Sześć lat studiował medycynę, potem robił te wszystkie specjalizacje, staże i pracował w pięciu szpitalach, żeby mi takie coś powiedzieć. Ale faktycznie wziąłem. Pomogło. Ponieważ już odfajkowaliśmy idealizm możemy z czystym sumieniem wspomnieć o pieniądzach. Bo wojna o „wieczorynkę” to też czysto rynkowy spór o niezłą kasę. Medyczna „firma”, która ma na to kontrakt, dostaje kasę ryczałtem za te 150 tysięcy ludzi, którzy mieszkają w Lesznie i okolicy. Niezależnie od tego, czy są zdrowi czy chorzy. Niezależnie od tego, czy przyjdą po pomoc czy nie. Mieszkają, więc się należy. To tak jak z księżmi którzy płacą podatek od mieszkańców parafii, niezależnie od tego czy chodzą do kościoła - płacą nawet od niewierzących. Nie mam pojęcia ile NFZ płaci za nas - ktoś mi mówił, że to 2 miliony miesięcznie, ale to pewnie ściema. Mieć dwa miliony a nie mieć dwóch milionów to razem cztery miliony, więc jest się o co bić. Walka więc idzie na całego. Szpital mówi, że będzie odsyłał wszystkich, którzy pojawią się na oddziale ratunkowym bez oderwanej nogi. Medical z Chrobrego zapewnia, że od sześciu lat nikogo z wszystkimi kończynami na miejscu do szpitala nie odesłał, więc o co cały ten raban. Nie wiem, jak jest naprawdę. Klientem bywam rzadko, może mi się z dwa razy trafiło. Pamiętam dawno temu, byłem z dzieckiem na Chrobrego. Młody narzekał na ból brzucha. Lekarka popatrzyła i odesłała na Kiepury. Tam lekarz zagadał szczeniaka, coś tam macnął, pacnął i okazało się, że ten ma rano sprawdzian. Ot, magia. Z drugiej strony pewnego dnia, kiedy moja szanowna żona podczas zarządzonego przez siebie pewnej soboty „małego remonciku” raczyła spaść z drabiny i rozwalić sobie głowę czekaliśmy przez dwie godziny na szpitalnym korytarzu wśród innych ofiar losu aż ktoś ją obejrzy i prześwietli. Za każdym razem wszystko się dobrze skończyło. Poza tym było to bardzo dawno. A dodam, że jeszcze dawniej było jeszcze gorzej… Kiedy byłem bardzo młodym rodzicem rozchorowało mi się pierwsze dziecko. Wiecie jak to jest z pierwszymi dziećmi i ich dolegliwościami, prawda? Ot, słynny przykład z połknięciem monety: przy pierwszym dziecku leci się na pogotowie, przy drugim daje coś na przeczyszczenie, trzeciemu potrąca z kieszonkowego. Więc kiedy pierwsze zachorowało, zdenerwowany dzwonię do lekarza „wieczorynki”. Był bowiem przed laty taki patent, że Kasa Chorych zakontraktowała dyżur telefoniczny. Lekarz który odebrał, mówił z przedziwnym akcentem - podejrzewałem nawet, że dodzwoniłem się do call-center w Bangladeszu. - Jechać do szpitala - powiedział od razu i rozłączył się. Tak było, może niektórzy pamiętają. A teraz? Teraz, moi drodzy, pełna kultura. Biją się o nas szpital i prywatny NZOZ. Pokazują, jaki mają świetny sprzęt diagnostyczny, jaki znakomity personel - trzech lekarzy na stałe na dyżurze, pielęgniarki, laborantki, techników, kierowców. To wszystko do dyspozycji. Tylko się cieszyć. A że pacjenci narzekają? Nie przejmujmy się - to są jacyś chorzy ludzie.
|
reklama
Najnowsze ogłoszenia DOM.ELKA.PL
|
reklama
reklama