Start Felieton Adamka Miło być chwalonym
Miło być chwalonym |
11.08.2014. Radio Elka, Jarek Adamek | ||||||||
Dyżurny reporter: 667 70 70 60 Wiem, że zauważyli je przede wszystkim mieszkańcy leszczyńskiego Zatorza, bo im troszkę pohałasowały holujące szybowce samoloty. Niektórzy narzekali, ale niewiele mnie to obeszło. No wiem - bezduszny jestem. Po prostu kocham dźwięk lotniczego silnika i mógłbym słuchać go godzinami. I szczerze mówiąc zazdroszczę tym z Zatorza, że mogli. Ja, w odróżnieniu od nich, godzinami słucham wycia typu „Uuuuniaaaa Leeeesznoooo”. Cóż, każda dzielnica ma swoją muzykę. Wracając do mistrzostw - widowisko było przednie, choć dość trudne do kibicowania. Niby coś tam można było śledzić w komputerach, ale uczciwie trzeba przyznać, że z punktu widzenia widowiska żużel toto nie jest. Ale ma kilka innych przewag. Mnie najbardziej cieszy to, że te kilkaset osób, które na mistrzostwa przyjechały, rzeczywiście w Lesznie mieszkały. Gościły się i robiły zakupy. Na Placu Metziga w każde popołudnie i wieczór parkowały samochody ekip uczestniczących w zawodach - można je było poznać po identyfikatorach i naklejonych oznakowaniach szybowców. Ludzie z całego świata - od Argentyny po Nową Zelandię - codziennie wybywali z lotniska i szukali miejsca, gdzie można zjeść dobrą kolację. I - co mnie cieszy szczególnie - znajdowali takie miejsca. Pamiętam że prawie 20 lat temu, kiedy pracowałem przy Mistrzostwach Świata Juniorów nie bardzo było co polecić tym, którzy szukali miejsca na obiad albo kolację. Teraz spokojnie mogę wskazać co najmniej kilkanaście miejsc, w których nikt nikt się nie otruje i kilka, gdzie naprawdę dobrze dadzą jeść. Słuchałem zresztą recenzji „zagraniczniaków”. Leszno to piękne miasto, świetna atmosfera, pyszne jedzenie no i całkiem niedrogo - mówili. No cóż - skoro kogoś stać na szybowiec za co najmniej 100 tysięcy euro, to stać go i na obiad za 20. Swoją drogą ciekawe, czy dałoby się sprawdzić, czy przez ten miesiąc PKB w Lesznie wzrosło. A propos recenzji - najpiękniejsze, jakie usłyszałem dotyczyły gościnności Polaków. Zdarzyło się jednego dnia, że żadnemu z zawodników nie udało się wrócić na lotnisko o własnych siłach. Większość lądowała w tak zwanym „terenie przygodnym”, czyli po polach i ścierniskach od Wielunia do Jarocina. W niedzielę po południu spadali mieszkańcom wsi i miasteczek prawie dosłownie z nieba na głowy. Słuchałem potem opowieści pilotów, jak ich wspaniale przyjęto. Jeden z Francuzów lądował w środku zaoranego pola - gospodarz od razu wytoczył ciągnik, którym przewiózł szybowiec do najbliższej drogi. Włochowi mieszkańcy wioski zafundowali pełny polski niedzielny obiad - od rosołu z makaronem po placek na młodziach - który zresztą przynieśli mu do szybowca, żeby nie miał kłopotu. Brytyjczyk z kolei wrócił z pola z trzema bochenkami chleba z domowego wypieku. I już nie wspomnę o zawodnikach, których ugoszczono innymi polskimi specjałami - zdaje się, że też domowego wyrobu, bo opowiadali o nich z przerażeniem w oczach: „stary, nie wiem, co to było, ale miało z 200 procent!”. Słuchałem i serce mi rosło. Kilkaset osób wyjechało z dobrymi wspomnieniami, które opowiedzą innym. O Polsce, o Lesznie. Iluś z nich może będzie chciało tu przyjechać ponownie. Bylibyśmy ciężkimi frajerami, gdybyśmy tego nie wykorzystali. Dlatego ważne osoby z naszego miasta powinny stanąć na uszach, żeby kolejne takie zawody tu urządzić. Dla naszego wspólnego dobra da się trochę tego hałasu przetrzymać.
|
reklama
Najnowsze ogłoszenia DOM.ELKA.PL
|
reklama
reklama