Start Felieton Adamka But w gnieździe
But w gnieździe |
24.06.2015. Radio Elka, Jarek Adamek | ||||||||
Dyżurny reporter: 667 70 70 60 Na ptakach nie znam się wcale - dzielę je na te, które już nasrały mi na głowę i na te, które jeszcze tego nie zrobiły. Paru znajomych pisało mi, że te z Grunwaldzkiej to niezwykle rzadkie sokoły wędrowne, ale jak powiedział nam słynny prof. Lorek z I LO chodzi tu raczej o pustułki: mniej unikalne ale niemniej ładne i kto wie, czy nie pożyteczne. Na czym jak na czym, ale na ptakach nauczyciel-oryginał się zna, więc mu wierzę, zresztą mniejsza o gatunek i unikalność. Liczy się prosty gest wobec natury - damy im przeżyć czy nie. Nie pierwszy to zresztą raz i nie ostatni. Od czasu do czasu do naszego miejskiego świata wtargnie kawałek przyrody i narobi zamieszania. Pamiętacie pewnie wszyscy nieszczęsnego jelenia, który parę miesięcy temu biegał po mieście i skończył życie na płocie kościoła św. Krzyża, parędziesiąt metrów od Rynku. Mniej więcej raz w roku miejskie służby muszą urządzać akcję płoszenia dzików, włażących w uliczki osiedla w okolicach ul. Unii Europejskiej. Co jakiś czas pojawiają się dobrze udokumentowane doniesienia mieszkańców o lisach penetrujących śmietniki. Natura włazi i trzeba coś z nią zrobić. Pamiętam, że kiedyś przy okazji afery z dzikami jeden mądry urzędnik powiedział mi zdanie, które zapamiętałem do dziś: to myśmy wleźli na ich teren, a nie one na nasz. Owszem, gdyby dobrze pomyśleć, jeszcze kilkanaście lat temu osiedla na wschodzie czy północy miasta były polami i lasami. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu Leszno kończyło się tam, gdzie dziś jest McDonald, jeszcze kilkaset lat temu puszcza rosła w miejscu Rynku. Coś tu było, rosło, żyło. Teraz jesteśmy my i kombinujemy, jak tu się najwygodniej urządzić. Żeby było dobrze i bezpiecznie. Ot, choćby takie lisy. Było ich w sam raz - wiedzieliśmy, że istnieją i jak mniej więcej wyglądają, a z bliska można było lisa podziwiać tylko w postaci czapki. Potem pojawił się problem wścieklizny - paskudnej choroby, którą lisy zarażały psy, a te mogły pokąsać ludzi. Więc wielkie siły i środki wpakowano w akcje szczepienia lisów. Szczepionkami zrzucanymi z samolotów naszpikowano lasy i pola jak Polska długa i szeroka. Skutek? Lisy przestały chorować. Fajnie, tylko przy okazji zaczęły się mnożyć na potęgę. A że musiały coś żreć, wybiły wszystkie zające i kuropatwy. Gdy już je zjadły, wlazły między śmietniki. I rychło pokazało się, że nie ma rady, trzeba je odstrzeliwać w ilościach hurtowych, w dodatku bez jakiegokolwiek innego pożytku, bo czapki wyszły z mody. Niedawno widziałem zająca - pierwszy raz od lat. Bardzo się ucieszyłem, bo to znak, że populacja zajęcy się odradza. Mniejsza z tym, że był martwy - leżał na poboczu, pewnie potrącił go samochód. Strasznie skomplikowany mechanizm z tej przyrody - jak się coś w nim poruszy, wszystko zaczyna się pieprzyć i końca nie widać. Zastanawiam się teraz, co dzieje się z tymi ptakami, które żyły sobie na wyciętych w mieście drzewach. Przyznaję, że mniej ma dla nich sympatii niż dla pustułek, bo były to te z gatunku srających mi na łeb. Ale z całą pewnością przenosiny coś zmienią. Kiedyś się dowiemy, co. Oby nic, co każe nam się przenieść.
|
reklama
Najnowsze ogłoszenia DOM.ELKA.PL
|
reklama
reklama