Start Felieton Adamka Nie uczył, a nauczył
Nie uczył, a nauczył |
08.12.2015. Radio Elka, Jarek Adamek | ||||||||
Dyżurny reporter: 667 70 70 60 W niedzielę zadzwonił do mnie Pan Wiceprezydent Jóźwiak. -Czy uczył się pan łaciny? - zapytał. Odpowiedziałem, że owszem: w życiu robiłem różne dziwne rzeczy, uczyłem się nawet greki i hebrajskiego, inna rzecz, że niewiele pamiętam. -Ale czy się pan uczył w I LO, u profesora Rynka? - drążył Pan Wice. Odpowiedziałem, że niestety troszkę później, już na studiach. - A to szkoda, bo organizuję pożegnanie pana profesora i może by pan wpadł… - zasugerował Wice. Czegoś takiego odpuścić nie mogłem. Bo niewiele jest osób, które tak dobrze pamiętam i tak dobrze wspominam ze szkolnych czasów, jak Pana Profesora Rynka. Nie wiem, czy to błogosławieństwo niepamięci czy z wiekiem łagodniejemy, bardziej rozumiemy, wybaczamy. Śmiejemy się z niesprawiedliwych ocen, kłótni, nagan, wzywania rodziców czy wysyłania na dywanik do dyrektora. Opisujemy dziwactwa i chwalimy się własnymi dokonaniami, jak to nie daliśmy się zagiąć albo zrobiliśmy jakiś numer. Najlepsi z kolei wyrastają do miary postaci legendarnych. Spotkałem wielkich, wspaniałych pedagogów, którzy jakoś z tej dzikiej gliny mnie obrobili i ukształtowali. Nie znam się na skomplikowanych zagadnieniach metodycznych, nie wiem czy uczyli zgodnie ze sztuką. Ale bez nich pewnie skończyłbym marnie (w każdym razie gorzej niż skończyłem). Pamiętam swojego pierwszego w życiu nauczyciela, pana Goćwińskiego w Krobi. Rzadko się zdarza, żeby pierwszaki uczył mężczyzna, w dodatku ten facet żadnej specjalizacji w „nauczaniu początkowym” nie miał - chyba jeszcze nawet nie było takiej specjalizacji. Nie było żadnej nauki przez zabawę, dywaników w klasie i podobnych fanaberii. Facet, na którego wszyscy mówili „Królik” trzymał nas krótko, przewinienia były rozliczane w trybie doraźnym tarmoszeniem za uszy. Ale do dziś pamiętam podstawową zasadę ortografii, którą nam wpoił. -„Nie” z przymiotnikami piszemy łącznie - mówił - na przykład „niebieski”. Działa bez zarzutu. Z profesorem Zbigniewem Rynkiem było zupełnie inaczej. I nie o to chodzi, że nie tarmosił (choć, jak mówi jedna z legend zwykł witać się z klasą mówiąc, że ma na imię Zbigniew, z naciskiem na „gniew”). Otóż Pan Profesor mnie nigdy… nie uczył. Naprawdę. Nie byłem w klasie humanistycznej ani biologiczno-chemicznej, nie miałem więc łaciny w liceum. Znaliśmy się z biblioteki i przerw. Zazwyczaj bowiem ucinaliśmy sobie pogawędki na tematy historyczno-klasyczno-literacko-obyczajowe. Co może o historii czy literaturze (a tym bardziej obyczajowości) wiedzieć człowiek 16-letni? W dodatku wtedy jeszcze prowadziłem się bardzo przyzwoicie. A mimo to Rynek traktował mnie bardzo poważnie, co zresztą nie oznaczało, że nie wymienialiśmy kąśliwych uwag wzajemnych. Ale nigdy - powtarzam nigdy - nie dał mi odczuć, że jestem gówniarzem i powinienem znać swoje miejsce i mu nie zawracać głowy. A ja z kolei wiedziałem, że nie mogę na durnia wyjść. Więc się starałem dorównać. Więc - jak mówi klasyk - dużo czytałem, żeby być ostrym jak brzytwa. Staram się o tym pamiętać, gdy mi przychodzi stawać naprzeciwko jakiejś gimnazjalnej czy licealnej smarkaterii, wszelkich „kółek dziennikarskich” i klas, do których bywam zapraszany. Bo jak się dobrze przyjrzeć i przysłuchać, to nieraz całkiem ciekawi ludzie, których warto posłuchać. A jako dobrze pójdzie i czegoś po drodze dorośli nie spieprzą, wyrosną nam na pociechę. A jak pójdzie zupełnie dobrze, to może któryś wspomni mnie z wdzięcznością.
|
reklama
Najnowsze ogłoszenia DOM.ELKA.PL
|
reklama
reklama