Jak wygrać z bankiem?Frankowicze idą do sądu. I wygrywają |
04.09.2020. Radio Elka | ||
- Panie mecenasie, o tak zwanych "frankowiczach" słyszał chyba każdy, choć oczywiście nie każdy miał z kredytami frankowymi do czynienia. Na czym one polegały? - Były to kredyty zaciągane najczęściej na zakup domu lub mieszkania, a więc dotyczące znacznych kwot. Udzielano je właśnie we frankach szwajcarskich. W latach 2000-2007 kredyty frankowe były bardzo popularne, ponieważ były o wiele bardziej atrakcyjne dla klientów. - Na czym ta atrakcyjność polegała? - Przede wszystkim były znacznie niżej oprocentowane od kredytów złotówkowych. Odsetki były o połowę niższe niż przy kredycie udzielonym w złotówkach. Frank cieszył się też dobrą sławą - bądź co bądź kojarzył się ze Szwajcarią, jednym z najzamożniejszych i jednocześnie najbezpieczniejszych krajów świata. Każdy słyszał o słynnych szwajcarskich bankach, prawda? - Same banknoty wyglądały też pewnie atrakcyjniej od złotówek? - To już kwestia gustu, ale najzabawniejsze - przy całej powadze problemu - jest to, że klient nie widział tych banknotów na oczy. Bank udzielał kredytu w wirtualnej formie frankowej, bo faktycznie finansował zakup domu lub mieszkania w złotówkach. Klient spłacał go również w złotówkach, według kursu franka w danym dniu spłaty rat kredytu, a co ważniejsze - również według oprocentowania dla tej waluty. - Które, jak pan powiedział, było atrakcyjnie niższe. Co więc poszło nie tak? - Przez długi czas do 2007 roku kurs franka był w miarę stabilny - w pewnym momencie wynosił mniej niż 2 złote za 1 franka. W 2008 roku przyszedł kryzys finansowy. Kurs franka systematycznie rósł - z 2 do 4 złotych. Oznaczało to, że kapitał do spłaty był dwa razy większy niż w dniu zaciągania kredytu. Bardzo wiele osób, mimo wielu lat spłacania, dziś ma do zwrotu kwotę wyższą niż na początku. - Ktoś mógłby powiedzieć: "dorośli ludzie, znali ryzyko, podpisali umowę, wiedzieli, na co się decydują". - Jest taka łacińska maksyma z prawa rzymskiego: "Volenti non fit iniuria" - "Chcącemu nie dzieje się krzywda". Owszem, mogłoby się tak wydawać, ale tylko na pozór. Okazuje się bowiem, że w podpisywanych przez klientów banków umowach kredytowych znajdowały się tak zwane klauzule abuzywne, czyli niedozwolone w relacji bank-klient. - Czego te klauzule dotyczyły? - Najczęściej tego, że bank na etapie zawierania umowy nie określał, na jakiej zasadzie będzie ustalany kurs franka, po jakim należy spłacać raty. Nie był to na przykład tak zwany średni kurs dzienny podawany przez NBP, tylko kurs określany przez sam bank, który ze średnim nie miał nic wspólnego. W dodatku klient nie miał pojęcia, jakie są zasady ustalania kursu. Czyli bardziej od zasady "chcącemu nie dzieje się krzywda" działała tu zasada "płacz i płać". Drugim nadużyciem było stosowanie tak zwanego spraedu walutowego, czyli różnicy między kursem kupna i sprzedaży walut. Ta różnica jest oczywistym zyskiem banku, z tym że najczęściej kredytu udzielano po cenie kupna, a spłacano po cenie sprzedaży. - Czy wykrycie klauzul abuzywnych pomogło poszkodowanym? - Nie od razu, ale owszem. Jako pierwszy istnienie tych niedopuszczalnych praktyk uznał Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Potem, w listopadzie 2019 roku, Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wydał orzeczenie w głośnej tak zwanej "sprawie Państwa Dziubaków", przyznając im rację w sporze z bankiem. To orzeczenie ma wpływ na orzecznictwo sądów polskich, które wcześniej nie zawsze stawały po stronie frankowiczów. - No i jeszcze były głośne deklaracje niektórych polityków, które słyszeliśmy w kampaniach wyborczych, że pomogą fankowiczom. - Proszę mnie zwolnić z komentowania słów polityków, zwłaszcza że w znaczącej mierze na słowach się skończyło. Wolę mówić o faktach, a te są takie, że państwo nie wypracowało praktycznie żadnych mechanizmów pomocy poszkodowanym kredytobiorcom. Pozostaje im pójść do sądu i domagać się unieważnienia umowy. - Wobec tego, co pan powiedział o orzeczeniu TSUE, sprawa wydaje się formalnością. - Niestety, nie ma tak łatwo. Należy pamiętać, że każdy szanujący się bank inwestuje duże pieniądze w obsługę prawną. Odpowiedzi na składane pozwy mają nieraz nawet 50 stron. Dlatego niezbędne jest, aby powód bardzo precyzyjnie określił żądanie pozwu i konkretnie je uzasadnił. Należy również zauważyć, że ze względu na bank udzielający kredytu, termin jego udzielenia, wysokość kredytu, wysokość dokonanych spłat i szczegółowe zapisy umów sprawy te wymagają indywidualnego podejścia. Dodatkowo należy zwrócić uwagę na fakt, że samo unieważnienie umowy kredytowej nie rozwiązuje do końca problemu, bo pozostaje potem kwestia wzajemnych rozliczeń, a to też nie będzie należało do spraw prostych i oczywistych. - Czyli nie jest łatwo, ale czy warto? - Oczywiście, że warto. Świadczy o tym lawinowo rosnąca liczba pozwów składanych choćby w leszczyńskim Wydziale Zamiejscowym Sądu Okręgowego w Poznaniu. W tym sądzie zapadło już kilka wyroków korzystnych dla fankowiczów. Nasza kancelaria złożyła kilkanaście pozwów, które są na różnych etapach rozpatrywania. Muszę uprzedzić, że nie działamy "z automatu" - w każdym przypadku wnikliwie analizujemy umowę i dobieramy właściwe żądanie, którego przed sądem w imieniu klienta dochodzimy. |
reklama
Najnowsze ogłoszenia DOM.ELKA.PL
|
reklama
reklama