Ćwiczenie nosiło wojskowy kryptonim „Pantera 11”. Owe „Pantery” to właśnie żołnierze z Leszna; dla odmiany strzelania przeciwlotników z 4 pułku z Czerwieńska nazywają się „Ryś”. Oba pułki zostaną za kilka miesięcy połączone, a ponieważ nowa jednostka będzie miała dowództwo w Czerwieńsku i numer 4-ty, można bez owijania w bawełnę stwierdzić, że to ostatnie, pożegnalne strzelanie 69 pułku. Przygotowywali się do niego od trzech lat - ostatni bojowy sprawdzian odbył się bowiem w 2008 roku w tym samym miejscu, na Centralnym Poligonie Sił Powietrznych. To pas wybrzeża Bałtyku między Ustką a Jarosławcem, z położoną centralnie wsią Wicko Morskie i nieczynnym lotniskiem. Już od kilku tygodni leszczyniacy tam mieszkają, żyjąc w brezentowych namiotach. W ostatnich, „natowskich” latach wiele się jednak zmieniło - każdy namiot ma prąd, postawiono plastikowe toi-toie, pojemniki do segregacji odpadów i kontenerowe łazienki z natryskami: osobne dla mężczyzn i kobiet.
Bo kobiet, podobnie jak w całych siłach zbrojnych, także w leszczyńskim pułku przybywa. Obecnie służy ich kilkanaście, na różnych stanowiskach, także typowo bojowych. Podporucznik Kamila Makowiecka jest dowódcą wyrzutni, czyli gąsienicowego pojazdu, z którego odpalane są rakiety.
- Dowodzę samymi mężczyznami - przyznaje w rozmowie -
nie mają problemów z tym, że jestem kobietą, choć czasem trzeba mocniej tupnąć i rzucić twardszym słowem. Dla pani porucznik jest to pierwsze strzelanie bojowe w życiu - do Leszna trafiła niedawno, prosto po szkole oficerskiej. Zdążyła już jednak powąchać prochu, a właściwie rakietowego paliwa - we wtorek jej wyrzutnia odpaliła dwa pociski, w środę kolejny. Byłyby dwa, jednak nieoczekiwanie jedna z rakiet odmówiła posłuszeństwa.
Zestawy rakietowe „Kub” to konstrukcja z czasów głębokiej „Zimnej Wojny”, przetestowana bojowo podczas wojny Jom Kippur w 1973 roku. Jej wiekowość nie przeczy skuteczności, o czym przekonali się Amerykanie na Bałkanach, gdy serbski „Kub” zestrzelił myśliwiec F-18. Każdy zestaw składa się ze stacji radiolokacyjnej i baterii czterech wyrzutni - w czasie ćwiczeń każda stacja miała do dyspozycji dwie wyrzutnie, na każdej znajdowały się trzy rakiety. Stacja radiolokacyjna przechwytuje cel - w warunkach bojowych samolot, podczas ćwiczeń „Pantera” celem były rakiety wystrzeliwane ze szturmowego Su-22 daleko nad morzem, ponad 20 kilometrów od brzegu. Samolot po odpaleniu celu zawraca, a pocisk śledzony jest na ekranach. Wygląda jak mała świecąca się kropka, niepozorna wśród zakłóceń.
- Wiele zależy od pogody i ukształtowania terenu - opowiada sierżant Krzysztof Majer, pierwszy operator 12 baterii startowej 1 Dywizjonu Przeciwlotniczego
- czasem cel znika i trzeba go szukać na nowo. Jednak gdy zostanie znaleziony już na dobre, załoga stacji nie wypuszcza go już ze szponów.
- Cały czas do siebie mówimy, czy widzimy cel, potem odliczamy kilometry - opisuje atmosferę w wozie szeregowy Dawid Predko, drugi operator stacji -
gdy już przechwycimy, czekamy tylko na start rakiet. A ten robi niesamowite wrażenie - nawet z odległości kilkuset metrów, skąd go obserwowaliśmy. Najpierw głucho strzela pironabój, uruchamiający pocisk. Zaraz potem rusza silnik główny i mierząca prawie sześć metrów i ważąca około 600 kilogramów rakieta z potężnym łoskotem schodzi z prowadnic, rozpędzając się do ponaddźwiękowej prędkości. Dzieje się to tak szybko, że trudno zrobić zdjęcie, zwłaszcza że do jednego celu mierzy kilka wyrzutni, rozstawionych co kilkaset metrów. Decyzję o tym, która strzeli, podejmuje dowódca dywizjonu na podstawie danych z baterii. Wszystko rozgrywa się na monitorach - cele oddalone były o ponad 10 kilometrów. Laicy widzieli smugę dymu niknącą w chmurach, a po jakimś czasie dochodził nas huk eksplozji 56-kilogramowej głowicy. Bywa, że trafia ona bezpośrednio, ale najczęściej rozrywa się na tyle blisko, że cel niszczy fala uderzeniowa lub chmura odłamków.
- Na trzy wystrzelone rakiety wszystkie w celu - mówi porucznik Piotr Plewa, dowódca 12 baterii -
zadania oceniono nam na „piątkę”. Mniej szczęścia mieli w środę żołnierze z 5 Kresowego Dywizjonu, obsługujący systemy rakietowe „Osa” - nowsze, mniejsze i o krótszym zasięgu. Wcześniej strzelać miały „Osy” 4 pułku z Czerwieńska, ale co rusz „coś” zakłócało ćwiczenia. Oficjalnie nikt o niczym nie informował, ale wojskowi prywatnie zdradzali, że „cosiami” są najczęściej intruzi, naruszający zamknięty dla cywilów fragment Bałtyku sięgający 20 kilometrów w morze. Zdarza się to często, a intruzi są różni - od motorówek wczasowiczów poprzez kutry rybaków aż po różnych profesjonalnych „ciekawskich” z niekoniecznie zaprzyjaźnionych sił zbrojnych. Tak czy inaczej Czerwieńsk strzelił raz czy dwa, a potem jego czas się skończył i musiał zwolnić miejsce dla Leszna. Jednak gdy sześciokołowe wyrzutnie zajechały na wydmy, a ich zintegrowane radary zaczęły obracać się szukając celów nagle ćwiczenie przerwano i dywizjon musiał wracać na miejsce stacjonowania. Ki diabeł? Wojskowi rozkładają ręce. -
Może uda się w piątek, to rezerwowy termin strzelań - mówią.
„Osy” z Kresowego szczególnie zmartwione nie są: podobnie jak "Kuby" strzelali już we wtorek i udało im się zaliczyć zadania. Chwalił ich za to szef MON Bogdan Klich, który we wtorek wieczorem pojawił się w Wicku w otoczeniu generalicji. Na żywo obejrzał „pokazówkę” - strzelania z 23-milimetrowych armat i ręcznych rakiet Grom w wykonaniu żołnierzy z 4 i 8 pułku. O leszczyńskich wynikach jednak mu powiedziano.
- Robią bardzo dobre wrażenie - stwierdził minister. Sucha pochwała brzmi szczególnie w obliczu połączenia z 4 pułkiem przeciwlotniczym, o którym właśnie on zdecydował.
- Konsolidacja ma utrzymać potencjał bojowy i nie rozpraszać środków - tłumaczył swoją decyzję Bogdan Klich, przypominając, że nowa jednostka będzie stacjonować i w Czerwieńsku, i w Lesznie z tym, że dowództwo będzie w Czerwieńsku pod Zieloną Górą. Zdaniem generała Mirosława Różańskiego, dowódcy 11 Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej, któremu pułki podlegają połączenie uczyni z nowej jednostki prawdziwą przeciwlotniczą potęgę.
- To, co pokazali leszczyniacy to mistrzostwo - powiedział generał -
pożegnali się z prawdziwą klasą. Sami żołnierze 69 pułku doskonale wiedzą, jak się żegnają i nie kryją dumy, jednak w przyszłość patrzą z umiarkowanym optymizmem. Oficjalnie nie mówią nic - w końcu rozkaz to rozkaz - ale w prywatnych rozmowach nie kryją, że „zgrywanie się” w nowej jednostce łatwe nie będzie. Trwa cały czas kadrowa karuzela i wiadomo, że nie wszyscy otrzymają etaty odpowiadające im stopniom czy specjalnościom. Do tego dochodzi odwieczny antagonizm leszczyńsko-zielonogórski, znany zwłaszcza kibicom żużla, których nie brakuje i w wojsku. Wśród namiotów usłyszeliśmy zresztą opowieść, że jedną z rakiet leszczyniacy „przyozdobili” wizerunkiem Myszki Miki - maskotki Falubazu - i wystrzelili. Oczywiście trafiła w cel. (jad)