Start Felieton Adamka Pokonany, ale czy pobity?
Pokonany, ale czy pobity? |
19.11.2013. Radio Elka, Jarek Adamek | ||||||||
Dyżurny reporter: 667 70 70 60 Uwaga! W felietonie prezentowane są prywatne poglądy Jarka Adamka. A jest - i znajduje się w ludzkiej nodze. Zaryzykuję stwierdzenie, że w drugiej nodze jest taki sam zestaw: głowa i to coś półścięgniste. Nie miałem o tym zielonego pojęcia - do wczoraj. Bo wczoraj moja wiedza o ludzkiej anatomii wzniosła się na niebotyczne wysokości. Wszystko dzięki panu Krzysztofowi Tumko, który był łaskaw sobie te ustrojstwa naderwać. Z tego właśnie powodu musiał zejść z mechanicznej bieżni i zrezygnować z bicia rekordu Guinnessa. Zabrakło mu 79 kilometrów. Tylko i aż. Tylko - bo facet przebiegł 744 kilometry w sześć dni. 744 kilometry - jak sobie sprawdziłem tak na szybko, tyle jest z Leszna do Davos w Szwajcarii, znanego wszystkim z „Czarodziejskiej Góry” Tomasza Manna. A jeżeli nie wszyscy w Lesznie przeżywali dole i niedole Hansa Castorpa to dodam, że to mniej więcej (2 kilometry różnicy) tyle, co do Deurne - naszego partnerskiego miasta w Holandii. A zabrakło 69, czyli mniej więcej tyle, co z Leszna do Trzebnicy. Odległości podaję w linii prostej, nie uwzględniając dróg. Bo i pan Krzysztof drogami nie biegł. Biegł po prostym, bez zakrętów i wybojów. W miejscu, po przesuwającej się plastikowej taśmie. Nie jestem znawcą, więc nie wiem, czy to lepiej czy gorzej. Może i lepiej, bo na łeb się nie lało, nie wiało, nie było pod górkę. Ale z drugiej strony zasadniczo chyba trochę nudno. Bo gdyby biegł do Holandii czy Szwajcarii miałby jakieś urozmaicenie - Niemca by spotkał albo Czecha, piwka się napił, goloneczką albo utopencem zakąsił... A w galerii cóż - zabiegani ludzie drący się na dzieci, rozpuszczone dzieciaki drące się na rodziców, mężowie opędzający się od żon wydzierających im karty kredytowe i takie tam. No ale z trzeciej strony miał kibiców - trzymających kciuki, podnoszących na duchu, podziwiających. Ja podziwiam z całej siły. Zawieszam na kołku mój wrodzony sceptycyzm i sarkazm, i mówię szczerze - podziwiam. Nie przebiegłem w życiu więcej niż 50 metrów (ech, był człowiek młody i biegał do tramwajów), a największy mięśniowy wysiłek to podnoszenie widelca do ust. A pan Krzysztof biegł trzy maratony jeden za drugim, szedł spać, wstawał, biegł trzy maratony, szedł spać, wstawał, biegł... Aż w końcu nie mógł już spać i był jednym wielkim chodzącym, a właściwie biegającym bólem. Coraz bardziej oklejonym plastrami. Oczywiście każdy normalny człowiek (a zwłaszcza normalny Polak) zapyta: a po jaką cholerę? Po co biec, gdy już nie ma żadnej przyjemności, gdy wszystko boli, gdy można skończyć w szpitalu? Nie mam pojęcia - dlatego siedzę za biurkiem i stukam w klawisze, zamiast przebiec choćby kilometr. Ale są ludzie, którzy wolą inaczej. George Mallory, który pierwszy miał wejść na Mount Everest zapytany po co nań włazi odpowiedział: „Bo istnieje”. Tumko pewnie tak samo: jest szczyt, który ma 822 kilometry, więc trzeba to przebiec. Nie wyszło. Zabrakło 79 kilometrów. I co z tego? Nie wiem, czy jeszcze w szkołach dzieci uczą się o kimś takim, jak Robert Scott - ja się uczyłem i płakałem. Sto lat temu facet porwał się na wyścig do Bieguna Południowego. Mało że przegrał z Roaldem Amundsenem, to jeszcze zginął z całą wyprawą. Zabrakło mu 12 kilometrów do magazynu z zapasami. Ale to Anglik jest legendą i o nim uczyłem się w szkole, a nie o Norwegu. Zresztą, jak znam Tumko, to nie odpuści. Bo gdzieś tam są 822 kilometry. Albo tysiąc. Bo tak.
|
reklama
Najnowsze ogłoszenia DOM.ELKA.PL
|
reklama
reklama