Start Felieton Adamka To może być moje pożegnanie
To może być moje pożegnanie |
15.05.2014. Radio Elka, Jarek Adamek | ||||||||
Dyżurny reporter: 667 70 70 60 Bo w sobotę mam zamiar wystartować w Leszczyńskim Maratonie Rowerowym. Pierwszy raz w życiu. Ba! Będą to moje pierwsze w życiu zawody sportowe, nie licząc jakiegoś biegania wokół słupków z szarfą na szyi, jakie pewnie przerabiałem - jak każdy - w przedszkolu. Nigdy - powtarzam - nigdy od tamtego czasu nie skalałem się współzawodnictwem w jakimkolwiek sporcie. Aż do teraz. Odbiło człowiekowi na stare lata. Pisałem już kiedyś o tym, ale się powtórzę: dwa lata temu sprawiłem sobie rower z prawdziwego zdarzenia. To znaczy wtedy myślałem, że jest z prawdziwego zdarzenia: był nowy, lśniący, aluminiowy i kosztował ponad tysiąc złotych. Kupiłem w porywie serca, na raty. Raty spłaciłem już dawno, tymczasem dalej lubię jeździć. Zmieniło się jedno - dziś wiem, że rowery z prawdziwego zdarzenia zaczynają się od trzech tysięcy. Nieważne - ważne, że na stare lata znalazłem sposób, żeby jeszcze jakiejś radości życia zakosztować. Bo nie spodziewałem się, że tyle radości w jeździe może być. Kiedy jeden czy drugi znajomy chwalił się, że przejechał 20 czy 30 kilometrów odpowiadałem krótko: wariat. Trzydzieści kilometrów? Rowerem? Z bolącą rzycią? W życiu. Szybko przekonałem się, że 30 to minimum; że dopiero wtedy zaczyna się zabawa. Mój mądry Przyjaciel Maciek (pozdrawiam) mówi coś o endorfinach. I że to lepsze niż seks. Aż tak jak on to się nie znam, ale może coś w tym jest. Zwłaszcza teraz, kiedy kwitną rzepaki i zieleń bije po oczach. Ech, romantyczny się robię, nie ma co. Maciek zresztą mnie na maraton namówił. - Pojedziemy - mówi - będzie fajnie, przecież to nie aż tak daleko. Więc się zgodziłem, głupi. Kiedy mnie namawiał, trasa miała 75 kilometrów. Teraz ma 90. Wszystko przez policję. Bo okazało się, że względy bezpieczeństwa i porządku publicznego. Maraton skutecznie zablokuje bowiem pół dawnego województwa leszczyńskiego na pół dnia. A od blokowania w tym kraju jest policja, a nie jacyś wariaci w obcisłych gaciach. Więc się zaczęło - nie można w niedzielę, bo przecież są pierwsze komunie i wściekli goście spóźnią się na rosół. Że pół dnia to zdecydowanie za długo, bo przecież mleko w cysternach skiśnie. No i koniec końców, po długich negocjacjach wszyscy doszli do porozumienia. Nie w niedzielę, tylko w sobotę i nie dwie pętle, tylko jedna. Za to dłuższa. Kompromis, psiakrew. Bo psuje mi to cały misterny plan. 75 kilometrów to była bajka. Sporo, ale nie jakoś przesadnie. Mam na koncie dłuższą trasę - prawie 80 machnięte rok temu na most w Ciechanowie i z powrotem. Siedemdziesiątki się trafiały, a sześćdziesiątki to taki przyzwoity ambitniejszy dystans. Więc 75 - nawet z dwoma, trzema przerwami na papierosa - przeżyłbym. Tymczasem 90 - może być problem, w dodatku z Brenna do Włoszakowic jest jakiś cholerny podjazd, którym wszyscy mnie straszą. Może być problem. Już powiedziałem naszemu komendantowi policji, że jeżeli padnę w trasie, to będzie tylko i wyłącznie jego wina. Miły chłop, więc może się zmartwi i podstawi na trasie parę patroli z defibrylatorami. Ruina planu jednak jest jeszcze większa z jeszcze jednego powodu. Maraton miał odbyć się w niedzielę 18 maja. W moje urodziny. Czterdzieste czwarte. A przenieśli je na dzień wcześniej. Więc popsuli ewentualne piękne epitafium. Ale nic to - pojadę. Trzymajcie kciuki.
|
reklama
Najnowsze ogłoszenia DOM.ELKA.PL
|
reklama
reklama