Start Felieton Adamka Jak zostać Mistrzem Polski
Jak zostać Mistrzem Polski |
29.09.2014. Radio Elka, Jarek Adamek | ||||||||
Dyżurny reporter: 667 70 70 60 Już kiedyś o tym pisałem - na meczu żużlowym byłem raz, to też był chyba jakiś finał Mistrzostw Polski. Pamiętam z tego tyle, że pół meczu stałem w kolejce po piwo, a drugie pół w kolejce do toi-toia. Ale byłem - choć zabijcie mnie, nie przypomnę sobie kto wygrał. Potem miałem parę lat przerwy od żużla aż do ostatniej zimy. Uniści (Unioniści? Jak to się poprawnie nazywa?) nagrywali u nas kolędę. A mi kazali robić z nimi wywiady. Moi szefowie to mądrzy ludzie - wiedzieli, że najdalej po 20 sekundach skompromituję firmę pytaniem dotyczącym sportu, dlatego wyrazili łagodną sugestię, żebym w ogóle o żużlu nie rozmawiał. Miałem rozmawiać o Bożym Narodzeniu. I powiem wam, że była to jedna z fajniejszych zawodowych przygód mojego życia. Okazało się, że ci „rycerze czarnego sportu” to przemili, łagodni, rodzinni faceci, nawet sentymentalni. Poznałem chyba wszystkich: Pawlickiego, Zengotę, Musielaka, Pedersena... O Pedersenie słyszałem, że właśnie ze względu na niego wprowadzono na żużlu kaski. Bo odgryza rywalom uszy. A wywiadujących go dziennikarzy najpierw kopie w krocze, a potem odbiera im mikrofony i wykrzykuje wikińskie przekleństwa. Tymczasem spotkałem przemiłego gościa, z uśmiechem opowiadającego o świętach w Danii, nie przerywając wklepywania czegoś w komórkę. Kiedy na nich patrzyłem, jak śpiewają „Przybieżeli do Betlejem” mniej więcej po polsku i mniej więcej do melodii, doszedłem do wniosku, że to fajne chłopaki. Więc w tak zwanym sezonie, kiedy koledzy z naszej redakcji sportowej coś tam o nich mówili czy pisali, nie byli już dla mnie obcy. Ba - zacząłem ich rozróżniać. Do tej pory poznawałem na ulicy tylko dwóch żużlowców: Romana Jankowskiego (bo ma samolot) i Adama Skórnickiego (bo ma długie włosy). A teraz, gdybym napotkał takiego Balińskiego, od razu wiedziałbym kto zacz. Zwłaszcza, gdyby był w kewlarze. Od poznania ludzi i polubienia ich już tylko krok do kibicowania. Pamiętam, jak którejś niedzieli wyszedłem na podwórze i usłyszałem potężny krzyk dochodzący od strony Stadionu Smoczyka. W pierwszej chwili pomyślałem, że wreszcie mamy jakieś zamieszki, ale oczywiście za moment skojarzyłem, że chodzi o mecz. Wróciłem, wykopałem rodzinkę sprzed „Księdza Mateusza” i znalazłem właściwy kanał. No i moi znajomi od kolędy pięknie jeździli z jakimiś innymi. Potem raz, drugi jakiś meczyk, wreszcie te play-offy się obejrzało i przekonałem się, że to może być rzeczywiście kawał dobrej zabawy. No i tu pojawia się nowy problem - muszę być jakimś Jonaszem albo cuś. Bo kiedy zaczynam się angażować emocjonalnie wspierając jakąś drużynę, to tej zaraz zaczyna gorzej iść. Serio. Przykład? Piłkarska reprezentacja Polski. Co oglądam jakiś mecz, to przegrywają. Boję się, że z Unią jest podobnie. Bo w ostatnią niedzielę mecz oglądałem z doskoku. Byłem w nowotomyskiem na festynie parafialnym. Nowotomyślanie naród dobry i bogobojny, ale żużel ich nie kręci. Ale ksiądz proboszcz z Leszna, więc mecz obowiązkowo odpalony w telewizji. Po festynie mam chwilę, siadam i oglądam. Dwa biegi - oba przegrane 5:1. Więc się zbieram, wsiadam w auto i jadę do domu. Elkę złapałem w radiu po jakiejś pół godzinie, w okolicach Wielichowa. Słyszę Michała Koniecznego: sześć punktów przewagi dla Unii, teraz biegi nominowane. -Dobra nasza - pomyślałem. Słucham dalej, a oni znów przegrywają. No i co powiecie? Więc, kochani żużlowcy i kibice, a zwłaszcza drogi Prezesie Rusiecki: jeżeli chcecie, żeby Unia Leszno została w niedzielę Mistrzem Polski, jest na to jeden absolutnie pewny sposób. Odsuńcie mnie od kibicowania. Nie mogę oglądać, słuchać ani radia, ani nawet szumu ze stadionu. Żadnego internetu, żadnych znajomych. Muszę być absolutnie odizolowany. Jeżeli mogę coś zasugerować, wystarczą Malediwy.
|
reklama
Najnowsze ogłoszenia DOM.ELKA.PL
|
reklama
reklama