Start Felieton Adamka Jarmarki nie dla Apaczów
Jarmarki nie dla Apaczów |
15.12.2014. Radio Elka, Jarek Adamek | ||||||||
Dyżurny reporter: 667 70 70 60 Zresztą nie on jeden. Facebook pełen jest notek i fotek moich znajomych, którzy w ostatnich dniach odwiedzili jarmarki bożonarodzeniowe czy adwentowe w iluś tam miastach. Z powodu awansu cywilizacyjnego większość z nich wybrała się do Niemiec. Do Berlina, do Drezna, co niektórzy do Wiednia (spokojnie - wiem, że to nie Niemcy). Wszyscy ogromnie szczęśliwi. Biedniejsi, ale szczęśliwi. I, jak to się ładnie mówi, „wprowadzeni w klimat świąt”. No i oczywiście co rusz to pytają, czy nie można by czegoś takiego u nas. Że przecież nie wypadliśmy sroce spod ogona i że Polacy nie gęsi i swój jarmark mają. Jasne. Następny zestaw pytań poproszę. Bo u nas, proszę ja Państwa, Weinachtsmarkt nie ma żadnych szans. Ani pod tą nazwą, ani pod żadną inną. I wybijcie to sobie z głowy - najlepiej kupionym gdzieś w Norymberdze młoteczkiem z czekolady. Pewnie, i ja byłem kiedyś młody i wierzyłem w takie rzeczy. Najeździł się człowiek za młodu i naoglądał - jakieś jarmarki w Brukseli czy Montlucon widział i zawsze marzył, żeby i w Lesznie coś takiego było. Tylko że było i nic z tego nie wyszło. Pamiętacie może, parę lat temu handlowcy ze stowarzyszenia Starówka spróbowali. Nawet nieźle to wyglądało - paręnaście kramików ze świątecznym mydłem i powidłem: jakimiś ozdobami, prezentami, herbatkami. Były jakieś regionalne mięsa, był wiejski chleb, chyba nawet oryginalne niemieckie bratwursty i oczywiście grzane wino. Ba - z tego co pamiętam nawet karnety na mecze Unii Leszno. Były występy na scenie, światełka i wszystko, czego na jarmarku potrzeba. Poza jednym - handlem. Bo ludzi nie brakowało, ale byli to tak zwani „Apacze” - tak handlowcy nazywają tych, którzy zapytani o życzenia odpowiadają krótko: „a patrzę sobie tylko”. Apacze nie kupowali, w związku z tym po paru dniach towarzystwo kupców z całej Polski zwinęło majdan, a na rogatkach miasta zostawiło tajemne znaki mówiące innym kupcom „tu nie ma szans, nic nie sprzedacie, jedźcie gdzie indziej” - na przykład do Wrocławia. Zaraz mi tu co niektórzy zaoponują, że przecież na tym jarmarku to kurcze panie drogo było. Ano pewnie, że drogo. We Wrocławiu też było drogo. - Kubek wina dycha - opowiadał kolega - szaszłyk 40 złotych, a żeby kupić drugiego żonie musiałem najpierw sprzedać nerkę - jej nerkę. No ale, kochani - jak już ktoś (nawet leszczyniak!) przejechał sto kilometrów na taki jarmark, to wyda jedną i drugą stówkę, żeby być, robić zdjęcia, wrzucać na fejsa i się chwalić, że był, że było świetnie i że się wyjazd opłacił. W Lesznie natomiast wydać jakieś pięć dych na żarcie czy picie to już jest problem. Pamiętam, jak kiedyś fryzjerka - młoda i ładna dziewczyna - przekonywała mnie, że ogródki wiedeńskie są bez sensu. - Sześć złotych za piwo? - mówiła - przecież za to mam trzy z Biedronki. Dlatego właśnie nie mamy szans na jakieś świąteczne ekstrawagancje. Tańsze wino znajdę w Lidlu, tańszą kiełbasę w Biedronce, a tańsze zabawki w Chińskim Centrum. Więc na razie zamiast Weinachtsmarktu mamy na Rynku parking, a zamiast do szopki pielgrzymujemy do galerii. Dobrze, że jest chociaż dorodna choinka - podobno w czwartek nasz nowy Pan Prezydent ma ją ubierać. Zapowiada też, że w przyszłym roku coś tam ma się na Rynku zmienić - choć wątpię, żeby urządził nam jarmark, a gdyby chciał zrobić to za pieniądze podatnika - pierwszy bym go obśmiał. Bo Apacze tylko na to czekają.
|
reklama
Najnowsze ogłoszenia DOM.ELKA.PL
|
reklama
reklama