Start Felieton Adamka Koniec karnawału
Koniec karnawału |
17.02.2015. Radio Elka, Jarek Adamek | ||||||||
Dyżurny reporter: 667 70 70 60 Pożegnałem go bez żalu, choć i bez większych wspomnień. I tak nie korzystałem z karnawałowych atrakcji: tańczyć nie lubię i nie umiem, w balach i zabawach nie uczestniczę od lat. Pamiętam, że kilka razy byłem na takie imprezy zapraszany i za każdym razem traktowałem to jako dopust Boży. Żebyż to można było tylko siedzieć, jeść i alkoholizować się, byłoby pół biedy. I mniejsza z tym, że jest tam mnóstwo ludzi, których nie znam, gadających o rzeczach na których się nie znam. Najgorsze, że trzeba od czasu do czasu zatańczyć. Z własną żoną, to jeszcze ujdzie - bidula jeszcze przed ślubem wiedziała, że poruszam się z gracją lodowca, o rytmie co najwyżej kiedyś czytałem, a fantazja w krokach i figurach sprowadza się do piruetowania w mniej lub bardziej właściwych momentach. Niestety od czasu do czasu moją żonę do tańca poprosi ktoś inny. A podobno etykieta nakazuje, żeby czasem zatańczyć z jego towarzyszką. No i bieda. -Ach, panie Jarku, ja z panem jeszcze nie tańczyłam, a zawsze marzyłam - szczebiocze rozentuzjazmowana sąsiadka z prawej lub lewej strony. -Ale ja bardzo źle tańczę - próbuję ostrzegać, ale gdzieżby tam pomogło. Więc idę na parkiet jak na ścięcie, a po chwili z sąsiadki z każdą sekundą ucieka entuzjazm. Jeszcze walczy, liczy na jakieś doznanie, ale mój styl piłkarza polskiej drugiej ligi nie daje szans. Wysysam radość lepiej niż dementor. A ta cholerna orkiestra nigdy nie kończy po pierwszym kawałku, tylko gra co najmniej trzy. Więc po mniej więcej dziesięciu minutach odprowadzałem do stolika kupkę nieszczęścia, która patrzy na mnie z nienawiścią. Siadam ciężko do sałatki warzywnej, coś tam nalewam, piję, a po chwili pojawia się inna radosna istota z innej części sali. -Ach, panie Jarku... Rozumiecie więc, że Popielec to dla mnie wyzwolenie od choćby potencjalnego niebezpieczeństwa tańczenia, więc witam go z radością. Czego pewnie nie można powiedzieć o co niektórych samorządowcach, zwłaszcza wójtach i burmistrzach. Ich karnawał też właśnie się kończy. Nie chodzi tym razem o okres od Bożego Narodzenia, ale od wyborów, czyli mniej więcej trzy miesiące. Przez prawie sto dni żyli w euforii, świadomi znakomitych wyników wyborczych, wycięcia konkurentów i uwielbienia mieszkańców. Tymczasem zaczęło się rządzenie, no i pierwsze bolesne zderzenia z rzeczywistością. Zauważyłem to na przykład w Lipnie, gdzie wójt Jacek Karmiński naraził się co najmniej kilkudziesięciu mieszkańcom Górki Duchownej pomysłem likwidacji szkoły. Nic to, że temat pojawiał się od jakichś 20 lat i zawsze jakoś był odwlekany. Karmiński nie odwlekł, skutkiem czego posłuchał sobie gwizdów i trąbek oraz mniej lub bardziej barwnych określeń. Na inny sposób karnawał skończył się też dla pani Małgorzaty Adamczak, byłej poseł, obecnie burmistrz Śmigla. Zwrócili się przeciwko niej mieszkańcy wiosek, gdzie mają powstać fermy norek. Boją się smrodu, który futerkowe zwierzęta mają emitować i poruszają niebo i ziemię. Przypadkiem jedną z tych ferm stawia sama pani burmistrz. Oczywiście zapewnia, że wszystko jest zgodne z procedurami i prawem, załatwiane w czasach, gdy jeszcze o burmistrzowaniu nie marzyła, a w ogóle to norki wcale tak źle nie śmierdzą. No, może - nie znam się na tym, ale wyczuwam, że przed panią burmistrz ciężki czas. Nie trzeba być prorokiem, żeby przewidzieć sekwencję zdarzeń. Najpierw sąsiedzi, potem lokalna prasa, pewnie wkrótce jacyś obrońcy praw zwierząt, przeciwnicy futer, wreszcie ogólnopolskie media - wszyscy rzucą się na kobietę, która do wyborów szła pod hasłami wrażliwości. Nie tylko węchowej.
|
reklama
Najnowsze ogłoszenia DOM.ELKA.PL
|
reklama
reklama