A przecież były powody do niepokoju - ostatnio drzewu zdarzyło się kilka razy poważnie niedomagać, co objawiało się trzaśnięciem całkiem pokaźnych konarów. W tym roku trzasnęło nawet dwa razy, szczęściem nikomu nic się nie stało, ale huk słyszałem we własnym mieszkaniu. Zaniepokojony stanem rzeczy Magistrat wezwał dendrologów i zamówił szczegółową analizę. Ci z niezwykłą pieczołowitością zabrali się do rzeczy, czego efektem jest raport, przedstawiony także dziennikarzom na konferencji prasowej.
Usłyszeliśmy tylko pobieżną wersję analizy, dostosowaną do zdolności pojmowania dziennikarzy, którzy tak naprawdę nie znają się na niczym. A mimo to owa wersja „dla opornych” trwała bitą godzinę i wymagała
ode mnie stoczenia potwornej walki z samym sobą, żeby nie usnąć. Na szczęście wygrałem i nie skompromitowałem redakcji.
Zrozumiałem może co piąte słowo, ale główny sens przekazu dotarł. Bolek jest zdrów jak dąb. Owszem - gdzieś tam w środku pnia, u samej ziemi nieco spróchniał, ale to podobno normalne. Owszem, widać na nim ślad od uderzenia pioruna, ale to w niczym nie przeszkadza. Owszem, gałęzie się łamią i będą się łamać, bo to podobno zdarza się dębom w sile wieku, zresztą (jeśli dobrze zrozumiałem) można podwiązać nieco gałęzie i będzie git - byle podwiązać elastycznymi linami. Robale jakieś na nim żyją, ale ponoć zupełnie nieszkodliwe. Podobnie jest z grzybami - nazywają się jakoś tak fikuśnie, ale zapomniałem jak - ważne, że nieszkodliwe (hurra!), choć niejadalne (szkoda).
Ostatecznym argumentem za zdrowiem Bolka były crash-testy, jakie naukowcy przeprowadzili, naginając go z siłą trzech ton, co podobno odpowiada sile 12 stopni w skali Beauforta, czyli wiatrowi, jaki w Lesznie zawieje dopiero podczas Końca Świata. Ani drgnął - choć wolę nie wiedzieć, co sobie pomyślał.
A więc przetrzyma i mniejsze wiatry, i postoi, jednak oczywiście pod pewnymi warunkami, które naukowcy również przedstawili. Najważniejszy z nich jest taki, że nic przy dębie i wokół niego nie wolno grzebać: kopać, budować, betonować czy asfaltować. Czyli takie pomysły jak podziemny parking albo wyłożenie placu kostką można wyrzucić do kosza. No chyba że kiedyś ktoś uzna, że są rzeczy ważniejsze od jakiegoś drzewa, o którym nawet nie wiadomo, ile ma lat.
Bo odpowiedzi na tę zagadkę nie poznaliśmy - naukowcy rozłożyli ręce. Przypomnijmy, że są tu dwie wersje. Pierwsza, że Bolek ma co najmniej jakieś 350 lat. Tak napisano na umieszczonej przy nim tabliczce, tak wynika też z danych statycznych na temat grubości innych dębów. Wychodziłoby ta to, że posadzono go w XVII wieku, czyli I Rzeczpospolitej. Jednak dr Miron Urbaniak w swoim monumentalnym dziele na temat dziejów Leszna (jak zawsze dodaję, że książka jest genialna, ale ma niemożliwy do zapamiętania tytuł) wykazał, że Bolka posadzono w 1871 roku, dla upamiętnienia zwycięstwa Prusaków nad Francuzami. Czyli, że jest on dwa razy młodszy, niż się wydawało. Dr Piotr Reda (ten od drzew) przyznał, że nie dało się zbadać wieku dębu bez cięcia i wiercenia, bo to mogłoby odbić się niekorzystnie na zdrowiu. Jednak, jak dodał, Bolek faktycznie może mieć tylko 145 lat, choć oznaczałoby to, że mamy najszybciej rosnący dąb w Polsce (a może i Europie). Jednym słowem ewenement, który można przekuć na jakiś sukces promocyjny - kto wie, może będą tu do nas zjeżdżać wycieczki dendrologów z całego świata?
Ciekaw jestem zresztą, czy kogoś naprawdę obchodzi, czy drzewo ma 350 czy 145 lat. Możliwe, że tak - w końcu Prawdziwi Patrioci byliby za tym, żeby sadził go jakiś Leszczyński, a nie gościu w pikielhaubie.