Zachwycony. Wywołałem burzę

Dyżurny reporter: 667 70 70 60

Oczywiście znawcy internetowych pojęć wiedzą co znaczy to słowo i zaraz mi wytkną, że niezupełnie o to chodzi. Rzeczywiście, sławny internetowy shitstorm oznacza dyskusję niezwykle gorącą, obfitującą w ciosy wbijające przeciwników w ziemię i częste nawiązywanie do Hitlera i jego zwolenników, jednak najczęściej dyskusję dotyczącą dość mało istotnych spraw - na przykład polityki. Jednakowoż ponieważ tydzień temu tekst dotyczył właśnie tego, co po angielsku nazywa się „shit”, pozwoliłem sobie na analogię.

Dyskusja bowiem była utrzymana na wysokim poziomie, z całą masą wyszukanych argumentów i szacunkiem dla interlokutorów. Mówiąc wprost, nieźle mi się dostało po uszach. Tu, czyli w komentarzach pod artykułem nie wyglądało to tak srogo, ale trzeba Państwu wiedzieć, że trochę działo się też na facebooku, zwłaszcza na profilu pana Rafała Zalesińskiego, prezesa naszego MPWiKu.
Pan Prezes był zresztą łaskaw i na naszym portalu skomentować, o czym za chwilę. Podobny komentarz wygłosił jednak także w portalu społecznościowym. I chwała mu za to, bo pod nim swoje komentarze zamieścił Pan Łukasz Borowiak. Tak, tenże sam Pan Prezydent Leszna… Ludzie! Sam Prezydent to czyta!

Niedawno wpadałem w samozachwyt, że czytają mnie w Poznaniu, w Urzędzie Marszałkowskim - pamiętacie, pisałem o tym, że Pani Rzecznik Marszałka napisała mi, że się nie znam. Teraz okazuje się, że po iluś tam latach czyta mnie najwyższy włodarz miasta. I też pisze, że się nie znam. Że słabe, niemerytoryczne, obliczone na wywołanie burzy, no i w ogóle to kpię sobie z poważnej sprawy. Podobnie zresztą napisał Pan Wiceprzewodniczący Rady Miejskiej Piotr Więckowiak, który również był łaskaw poświęcić mi kilka słów na owym profilu.

Macie Panowie rację. Wszyscy jak jeden mąż. No pewnie, że się nie znam i że kpię. Jakbym się znał i był poważnym człowiekiem, to bym felietonów na elka.pl nie pisał, tylko zajmował się jakąś uczciwą robotą, na przykład był radnym, prezesem albo prezydentem jakiegoś niewielkiego miasta. A ponieważ Bozia nie dała talentu i pracowitości, to tylko piszę.

I usprawiedliwiając się dodam tylko, że zauważam i doceniam wszystkie wytoczone przeciwko mnie argumenty. Że Wschowa swoje osady wywozi o wiele drożej, że unijny projekt OSI był negocjowany jeszcze za poprzedniego prezydenta, więc trudno czynić zarzuty obecnemu (choć przecież nie czynię), że MPWiK przecież szuka rozwiązania problemu i zewnętrznych funduszy - tu też myślałem że zarzutów nie czyniłem, nawet chyba napisałem że szuka, ale co ja tam wiem. (Zresztą bardzo dziękuję Panu Prezesowi Zalesińskiemu, że mi to wszystko - i Szanownym Czytelnikom - cierpliwie wyjaśnił, trzymam kciuki za powodzenie projektu).
Ponieważ, jak widać, mam problemy z klarownym wyrażaniem, napiszę jeszcze raz o co mi chodziło. O to, że ludziom w Osowej Sieni i Dębowej Łęce od lat śmierdzi to, co wywozi się na pola w ich okolicy. A wywozi się także - choć nie tylko - od nas. OK - niech będzie, że wszystko jest zgodne z prawem, ustawami i rozporządzeniami. No i z pewnością jest dla nas korzystne finansowo.

Ale wyobraźmy sobie analogiczną sytuację. Firma dajmy na to ze Świebodzina wywozi osady z oczyszczalni w dajmy na to Zielonej Górze na pola w dajmy na to Strzyżewicach. Wszystko w pełni legalne, z pozwoleniami i opiniami. Ponieważ mamy zachodnie wiatry, zasadniczo zapaszek niesie się co najmniej na Zatorze, a może i nawet na Zaborowo. Latem, przy 30 stopniach ciepła, kiedy to chce się okno otworzyć czy w ogródku usiąść. Byłby to problem czy nie? Z pewnością nie w Zielonej Górze, której mieszkańcy cieszyliby się, że mają niskie opłaty za ścieki. A że leszczyniakom coś tam zalatuje, to trudno: jak mówią mądrzy ludzie „nie ma normy na smród”.

Oczywiście - jak już zaznaczyłem - zupełnie się nie znam, ale postawię orzechy przeciwko dolarom, że gdyby coś takiego się stało, byłoby pełno pism, interpelacji, apeli, protestów i wpisów na Facebooku i Twitterze. No i byłoby głównym tematem niejednej kampanii wyborczej.

 

reklama

reklama

reklama

reklama