W Wyszanowie w powiecie wschowskim wpadająca w tym miejscu do Odry Barycz zaczęła płynąć w przeciwnym kierunku - stan Odry jest tak wysoki, że dochodzi do tak zwanej „cofki” Mimo to wielkiej nerwowości nie ma.
Wieś położona jest na wzniesieniu, praktycznie woda może zalać tylko dwie posesje - powiedział Radiu Elka Mariusz Sitnik z OSP Wyszanów. Strażacy-ochotnicy przygotowują się jednak do akcji ratunkowej. Ze szczególną troską patrzą na nadodrzańskie wały ciągnące się w kierunku Głogowa.
Mamy dyżur jutro od rana - mówi Sitnik -
wtedy spodziewana jest kulminacja. Jeżeli wały pękną, dojdzie do zalania Szlichtyngowy. Dlatego z wielką pieczołowitością naprawiana jest też łódź z 40-konnym silnikiem.
Strażacy czuwają też na wałach w Bełczu Wielkim w powiecie górowskim. Na prowizorycznym wodowskazie - listwie z miarką wbitą w ziemię - sprawdzają, jak przybiera rzeka. A ta rozlana jest bardzo szeroko.
Widzi pan ten znak - pyta strażaczka z Luboszyc, podając mi lornetkę. Znak faktycznie przez szkła widać sterczący tuż nad taflą znak zakazu. Znajduje się około 500 metrów od nas.
Tam normalnie płynie Odra - mówi ochotniczka.
Kilka kilometrów od Bełcza, w Ciechanowie, do rzeki trudno dojechać, ale nie ze względu na wodę, a na gęsto zaparkowane samochody. To „turyści” - ludzie, którzy z Góry, Wschowy, a nawet Leszna przyjechali, żeby popatrzeć na Odrę. Rzeczywiście, w tym miejscu wygląda malowniczo - i groźnie. Zalany jest zjazd do promu, z wody sterczą tylko znaki drogowe. Przy zjeździe do przeprawy kamienny słupek z tabliczką „Znak Wielkiej Wody” z 15 lipca 1997 roku - od Odry dzieli go jeszcze z półtora metra.
Spokojnie, bez paniki - uspokaja Karol Langiewicz, naczelnik OSP w Lubowie -
to nie jest tak wysoka fala jak wtedy. Strażacy faktycznie więcej uwagi poświęcają kierowcom, którzy dość niesfornie parkują auta na zakręcie, skrzyżowaniu czy nawet podjeżdżają do podnóża wału.
Lepiej zabezpieczyli się w Chobieni - tam dojazd do rzeki zamknęli barierką i publiczność musiała pofatygować się kilkaset metrów na piechotę. Tam zresztą jak dotąd doszło do pierwszej poważniejszej interwencji. Przez międzywale do przeprawy postawiony jest most, który znalazł się pod wodą. Strażacy musieli przyciąć żelazną balustradę, ponieważ zaczęły się na niej gromadzić niesione przez nurt gałęzie, pnie i inne śmieci, co groziło spiętrzeniem. Tuż przy wale stoi dom; na podwórzu zrobiło się wielkie rozlewisko, zapewne z powodu wysokiego poziomu wód gruntowych.
Trzynaście lat temu pływaliśmy po podwórzu łodzią - mówi mieszkanka domu. Żali się przy tym na lokalne władze. Łódź zresztą stoi w pogotowiu. Kobieta żali się na lokalne władze.
Wójt nie chciał nam doprowadzić wody, a studnię zalało - mówi -
gdyby nie córka, która dowozi wodę z sąsiedniej wsi, nie mielibyśmy co pić. Jednak mieszkanka Chobieni zarzeka się, że nie ma zamiaru wyjeżdżać.
W 1997 roku uciekliśmy - powiedziała -
teraz może nie będzie tak źle. (jad)